Ken Vandermark - tenor saxophone & Bb clarinet
Tim Daisy - drums
Kent Kessler - bass
Fred Lonberg-Holm - cello
Dave Rempis - alto & baritone saxophone
Magnus Broo - trumpet
Havard Wiik - piano
Wytwórnia: Not Two
Rok wydania: 2010
The Horse Jumps and The Ship is Gone to drugi album sygnowany przez formację Vandermark V odkąd zespół ten związał się na stałe z krakowską Not Two Records. A jednocześnie kolejny (po monumentalnym boksie Alchemia i winylowym Four Sides of the Story) album live dla tejże wytwórni.
Oto mamy dwie płyty pełne muzyki zagranej na setkę, w poszerzonym składzie czyli Vandermark 5 Special Edition – z gościnnym udziałem Magnusa Broo i Havarda Wiika znanych przede wszystkim ze skandynawskiego Atomic. Przypomnieć może warto, że określenie Annular Gift (poprzednia album zespołu) płytą „studyjną” jest bardzo umowne – materiał, który się na niej znalazł, został wybrany z dwóch koncertów w krakowskiej Alchemii, kończących całą trasę z premierowym materiałem. Podobna formuła nagrania towarzyszy i temu wydawnictwu – wykonania pochodzą z dwóch koncertów, które miały miejsce 19 i 20 czerwca 2009 roku w klubie Green Mill w Chicago.
„Premierowość”, a właściwie jej brak jest kluczowa w odbiorze tego materiału. Vandermark V to formacja w jazzowym światku dość niezwykła. Działa, regularnie nagrywa i koncertuje od kilkunastu już lat, niewzruszona drobnymi zmianami personalnymi. Jest to jednocześnie zespół repertuarowy, tzn. wykonujący w znakomitej większości (obok okazjonalnych coverów z free-jazzowej tradycji) kompozycje jej lidera Kena Vandermarka. Dodając do tego wszystkiego charakter muzyki, bardzo dynamicznej i często opartej na riffowej strukturze oraz rockowym groovie oraz niesamowity żywioł na koncertach, otrzymujemy status, który bliższy jest zespołom rockowym, a nie jazzowym, a już na pewno nie tym związanym ze światem awangardy.
I tak jak w przypadku wielu rockowych gwiazd, album live to zawsze frajda wielka. Znamy już te utwory, ale oto ukazuje nam się ich nowa twarz, dynamiczniejsza, drapieżniejsza, pełna energii, mniej tu dbałości o szczegóły, więcej ognia. Zestaw to swoisty „best off” z ostatnich lat działalności zespołu (tzn. z płyt na których grał Fred Lonberg-Holm). Cztery utwory z najnowszej Annular Gift, dwa z poprzedniej Beat Reader, jeden z wcześniejszej Discontinous Lines, po jednym utworze przyniesionym przez każdego z gości i wreszcie jeden utwór premierowy – Nameless kończący płytę. Wszystkie wybrane numery to właśnie kompozycje groovowe, z absolutnie zabójczą pracą sekcji i ciągła wymianą riffów. Obecność Magnusa Broo to miły powrót do brzmienia dęciaków w zespole (Jeb Bishop – puzonista, odszedł z zespołu kilka lat temu, zastąpiony przez Freda – wiolonczelistę). Gitarowe przestery na wiolonczeli to również powrót to korzeni (Jeb na pierwszych płytach grał też często na gitarze). Haward Wiik uzupełnia brzmienie grupy o dźwięki instrumentu, wcześniej obce tym kompozycjom, rzucając na nie nowe światło, doskonały też w partiach solistycznych i duetowych.
Oczywiście mamy do czynienia ze świetną aranżerską robotą Kena, który wprowadził nowe instrumenty w partie skomponowane (choć, w moim odczuciu, o wiele lepiej poradził sobie z trąbką w tej kwestii, a może po prostu piano brzmi mi obco w tej formacji?). Mamy do czynienia z potężnym brzmieniem (siedmioosobowy skład to już nie są przelewki), ogromną dawką energii i żonglerki formą utworu, jak i formacją instrumentalną (od duetu trąbka – perkusja, do septetu all-inclusive). Ale nie to jest najważniejsze.
Najważniejsze są sola! Bo to jest właśnie album koncertowy, bo w składzie mamy instrumentalistów fantastycznych, którzy na scenie żyją i odnajdują tam niespożyte zapasy energii. Każdy ma tutaj miejsce na odrobinę szaleństwa i każdy, solówka za solówką, duet za duetem itd., z tego miejsca bardziej niż skrzętnie korzysta. W tym żywiole i gąszczu kompozycji Vandermarka muzycy odnajdą w sobie sceniczne bestie i rozrywają powietrze kaskaderskimi wręcz popisami na instrumentach. I frajda to niezwykła słuchać jak to robią, bo to sama elita i grupa „the best of the best of the best”.
Jeśli więc lubicie formacje Vandermark V, to zapewne już tę płytę macie lub niedługo mieć będziecie w swojej kolekcji, nie znajdziecie tu nic nowego, ale znajdziecie to, za co cenicie ten zespół (a zwłaszcza jego rockowe oblicze). Jeśli jeszcze nie wiecie czy ich lubicie, a chcecie posłuchać otwartego grania i dynamicznego jazzu, pełnego porywających kompozycji i solowych popisów, zagranego z przytupem, od którego wasza noga mimowolnie zacznie wybijać rytm, a głowie udzieli się ruch typu headbanging, to powinniście tego albumu wysłuchać. A jeśli ich nie lubicie, to zapewne nie dotrwaliście to tego zdania tak czy siak.
Bartek Adamczak
Jazzowy Alchemik
Tekst został napisany i ukazał się oryginalnie na portalu poświęconym muzyce alternatywnej magnetoffon.info
Autor zaprasza na pisany po angielsku blog jazzowyalchemik.blogspot.com i profil "jazzowy alchemik" na facebook.com oraz na audycje Jazzowy Alchemik w każdy poniedziałek o 20.00 www.radiofrycz.pl
Bardzo dobra płyta (płyty). Rzeczywiście wybór nagrań na koncert przypomina The Best Of. Aktualnie nie dysponuję zadowalającym sprzętem audio, ale sądzić chyba wypada, że realizacja dźwięku nie budzi zastrzeżeń. Jeden z lepszych moich jazzowych zakupów ad 2010.
OdpowiedzUsuńmad