wtorek, 28 lutego 2012

Xavier Charles / Terrie Ex “Addis”, Terp Records, 2011



Xavier Charles - clarinet
Terrie Ex - guitar

Wytwórnia: Terp Records
Rok wydania: 2011






Zespół The Ex przy okazji muzycznych wypraw do Etiopii zabiera ze sobą różnych znajomych muzyków. W 2009 zaprosili Silent Block - projekt, w którym Xavier Charles gra m.in. przy użyciu przedmiotów układanych na membranach głośników. Ten zestaw może być znany polskiej publiczności, bowiem Charles wykorzystywał go podczas koncertów z Robertem Piotrowiczem. Jednak Francuz gra także na klarnecie, m.in. w Corkestra Cora Fuhlera oraz trio z Johnem Butcherem i Axelem Dörnerem. Na “Addis” słyszymy go w duecie z gitarzystą Terriem Exem, ostatnim z założycieli, który do teraz udziela się w The Ex, który ma też na koncie albumy z Hanem Benninkiem i Abem Baarsem.
Równorzędnym partnerem dla klarnetu i gitary na “Addis” jest przestrzeń, w której duet improwizował i którą słychać bardzo dobrze (zwłaszcza na słuchawkach). Pomysł oczywiście nienowy, znany choćby z “Schwarzwaldfahrt” Brötzmanna i Benninka właśnie, czy “Danziger Straßenmusik” Trzaski z Olesiami, ale nadal przyjemny i intrygujący. Tym bardziej, że dźwięki otoczenia są nie tylko otoczką, ale też inspiracją dla muzyków. To pewnie po części zasługa tytułów, ale dzięki ich wskazaniom zastanawiam się na ile Charles wzorował się na klaksonie (“The Horn”) i ptasim świergocie (“The Bird”). Albo jak bardzo inspirowało dwójkę improwizatorów skrzypienie drzwi (“The Door”). Ten utwór to w ogóle jeden z najlepszych fragmentów płyty, bo w idealnych proporcjach łączy powtarzane struktury z ekspresyjnymi frazami. Zwłaszcza Ex celuje w lekko zmienianych repetycjach, choć jego gitara też potrafi zerwać się ze smyczy, żeby dogonić drapieżny klarnet Charlesa. Jednak równie ciekawe są silnie zredukowane momenty, gdy muzycy wycofują się tak bardzo, że wtapiają się w krajobraz, a ich instrumenty ujawniają swoje kameleońskie zdolności upodabniania się do otoczenia.

Piotr Tkacz

piątek, 24 lutego 2012

Dorota (Somló Dávid / Makkai Dániel / Porteleki Áron) "Dorota", S10 Records, 2011



Somló Dávid - guitar
Makkai Dániel - bass
Porteleki Áron - drums

Wytwórnia: S10 Records
Rok wydania: 2011





Znowu podłożę się wszystkim tym, którzy uważają, że Impropozycja nie istniałaby bez bloga Stefa, ale co mi tam. (http://freejazz-stef.blogspot.com/2012/01/dorota-dorota-2011-s10-records.html)
Po pierwsze zakładam, że propozycja ta mogła umknąć Waszej uwadze, a szkoda by było, żeby przeszła niezauważona, tym bardziej gdy można ją pobrać bezpośrednio ze strony zespołu i to w wersji WAV (http://dorota.hu/album) . Po drugie jakoś trudno mi się podpisać pod porównaniami użytymi przez autora tekstu - Anantha Krishnana. A po trzecie, szukając jakichkolwiek informacji, natknąłem się na nazwisko, które powyższemu recenzentowi spokojnie mogło nic nie mówić, a dla nas- Polaków- powinno mieć znaczenie, szczególnie gdy zespół otwarcie powołuje się na inspiracje wolnością kreacji i poetyckością lektury „Wojny polsko-ruskiej” Doroty Masłowskiej.
Rezultat tych inspiracji to zadziwiająca mieszanka stylistyczna czerpiąca bardzo swobodnie, a jednocześnie wyjątkowo spójnie z różnych avantrockowych przedsięwzięć ostatnich trzech dekad. Miejscami słychać folkowe zacięcie znane z Kletka Red czy Ne Zhdali Leonida Soybelmana, miejscami czuć atmosferę Shellaca, gdzie indziej sekcja wprowadza rytmikę znaną z Tortoise. Ale to nie wszystko. Są chwile, gdy gitarzysta próbuje odtworzyć brzmieniowo niesamowity klimat „Big Gundown” Zorna, by w innym utworze złożyć delikatny hołd Massacre. By postawić kropkę nad „i”, należy jeszcze wyłowić unowocześnioną wersję przyćpanych improwizacji Grateful Dead oraz utwór inspirowany „indiańskim” Tomahawkiem „Anonymous”.
Absolutną perełką jest utwór siódmy, w którym panowie wychodzą od swobodnego improwizowania, by z olbrzymim wyczuciem przejść do wywołującej dreszcz  kompozycji, jednocześnie prostej i niesamowicie przejmującej.
Muzyków charakteryzuje rzadka umiejętność grania rocka alternatywnego z niebywałym feelingiem, przez co zamiast bezładnego zlepku przeróżnych nawiązań dostajemy dojrzałą i bardzo konsekwentną formułę. Zupełnie rezygnują z indywidualnych eskapad, czy niepotrzebnego hałasowania na rzecz szukania miejsca na wtrącenie subtelnego zdobnictwa.
Słychać, że Węgrzy starają się przełożyć założenia najlepszego zespołowego freeimprovu na grunt muzyki avantrockowej i udaje im się to bez najmniejszych wątpliwości.

Marcin Kiciński


poniedziałek, 13 lutego 2012

Marc Hannaford / Tim Berne / Scott Tinkler / Simon Barker / Philip Rex "Ordinary Madness", 2012

Marc Hannaford - piano
Tim Berne - alto saxophone
Scott Tinkler - trumpet
Simon Barker - drums
Philip Rex - double bass 

niedziela, 12 lutego 2012

Tomek Chołoniewski "Un" Mathka, 2012 - posłuchajmy

środa, 8 lutego 2012

Koniec muzyki?


Musiałbym być durny, żeby wyskoczyć z taką tezą w sensie ogólnym. Ale już na płaszczyźnie jednostkowej, osobistej chyba mogę sobie pozwolić na drastyczne sądy?
Olśnienie pojawiło się wczoraj rano, gdy w skrzynce mailowej znalazłem poniższego maila od mojego przyjaciela J.D.:
„Zadecydowałem. Sprzedaję swoje płyty i sprzęt, aby rozpocząć życie od nowa. Zamówiłem już najnowszy model iRivera do odtwarzania plików i zaczynam tworzenie wirtualnej kolekcji od początku. Tym razem jednak żadnej nekrofilii - koniec z jazzem, rockiem, bluesem, soulem i całą resztą cmentarzyska historii muzyki.
Panowie, tego już nikt nie słucha, a ja mam dosyć uchodzenia za jakąś skamielinę, która słucha albo staroci, albo pojebanych dźwięków. Chcę, idąc na imprezę, móc włączyć swoją muzykę, być zrozumianym i móc pogadać o nowych odkryciach. Dziś prawie nikogo nie interesują dźwięki grane przez żywych muzyków na przedpotopowych instrumentach. I dobrze, bo gdyby świat miał stać w miejscu, to wszyscy słuchalibyśmy oper albo, co gorzej,
jakiegoś wiejskiego rzępolenia.
Dość stania w miejscu i udawania, że "kiedyś to się grało". Powiedzmy sobie szczerze - cała ta XX-wieczna muzyka dziś trąci myszką, o współczesnych epigonach i niestrudzonych emerytach nie wspominając. Dzisiejsza epoka otwiera przed muzykami możliwości, których kiedyś nie było i nowi, nieobciążeni przeszłością twórcy potrafią już z nich korzystać. Zamiast na nowo uczyć się miętolić przez długie lata te same instrumenty w celu produkcji tych samych dźwięków, twórczo wykorzystują nieprzebrane pokłady muzycznego kompostu zarejestrowane podczas kilkudziesięciu lat znojnej pracy dawnych muzycznych rzemieślników.
Tak Panowie, każdy możliwy dźwięk i każdy możliwy rytm zostały już zagrane i nagrane w nieprzebranej ilości kombinacji. Nie potrzebujemy więcej. To, czego nam potrzeba, to zdolnych operatorów, twórczych kompilatorów, genialnych inżynierów dźwięku, którzy otworzą przed nami nowe wrota percepcji. Tacy artyści już są wśród nas, komponują nową, świeżą muzykę, łącząc i nakładając na siebie nowo zaprogramowane dźwięki z tymi  z nieprzebranego zbioru archiwalnych nagrań. Ilość potencjalnych kombinacji jest oszałamiająca i nieograniczona ślamazarnymi, wytrenowanymi interakcjami pomiędzy spoconymi muzykami. To jest przyszłość muzyki, nadciągające królestwo Free(dom)-Music!
Nazwiska? Proszę bardzo: Ariel Pink, William Basinski, Oneohtrix Point Never, Danger Mouse, Gonjasufi, James Kirby, Girl Talk, Quasimoto albo Focus Group. A to tylko wierzchołek góry lodowej!
Jestem u progu nowej wspanialej muzycznej przygody! A Wy, retro-maniacy, czy starczy Wam odwagi na odcięcie kotwicy?”

Abstrahując od entuzjazmu, z jakim kolega J.D. podchodzi do wynalazków przyszłości, którego ja zupełnie nie podzielam, oraz tego, że nie znam ani jednego z wymienionych powyżej nazwisk, ostatnie pytanie, które zadał, kazało mi - paradoksalnie - zastanowić się nad jego odwrotnością. Czy skoro to, co tu i teraz, ciągle jakoś mi kuleje, prorokowane programowanie emocji jakoś mi nie w smak, a ich kompletny brak też jest trudny do zaakceptowania, czy jestem w stanie odciąć się od tego, co nowe i skupić głównie na tym, co było?
Prawda jest taka, że im intensywniej śledzę to, co dzieje się aktualnie w muzyce jazzowej, tym częściej i mocniej przeżywam to, co znajduję, grzebiąc w historii tego gatunku. Dziś, jadąc samochodem, słuchałem kolejnej nowości - Cartel Carnage „Incorporated”. „Zaczęło się dobrze” – pomyślałem. „Fajnie nawiązują do Doctor Nerve” – przeszło mi przez myśl, „o! a to brzmi trochę jak Lost Tribe” - skojarzyłem… Po około dwudziestu minutach mój kciuk zupełnie bezwiednie znalazł się na gałce sterującej odtwarzacza. „Następny folder” – przełączyłem. I oto Dizzy Reese „Asia Minor”: „Kurwa, co za ulga” – odetchnąłem. Wtedy to do mnie dotarło. Od dłuższego czasu toczę wewnętrzną walkę z „utylitarnym” (bo chyba głównie na potrzeby tego bloga) poznawaniem muzyki aktualnej,  bo odbywa się ono kosztem dźwięków, które faktycznie mnie cieszą. Ostatnio łza mi się zakręciła przy „Nokturnach” Chopina, dlaczego zatem tak mało słucham muzyki klasycznej? W ten weekend, po wybornej whiskey, trzepałem łbem przy dźwiękach starego, dobrego Deep Purple. „No No No!” - śpiewałem. Sentyment podgrzewał mi łepetynę, aż się dymiło. Dlaczego zatem tak rzadko odgrzewam tego kotleta, który, jak widać, ciągle mi smakuje? Mam wrażenie, że moment w percepcji muzyki, który charakteryzuje się tym, że więcej znajduję wartościowych („dla mnie” - należy dodać) rzeczy w przeszłości niż w teraźniejszości, przy jednoczesnym olbrzymim sceptycyzmie, co do rozwoju nowych form wyrazu, można określić osiągnięciem granicy muzyki – dotarciem do jej końca (albo może raczej mojego w niej końca). Cóż jednak z tego, jeśli jednocześnie spojrzenie wstecz jest niczym poszukiwanie punktu, w którym kończy się widnokrąg? Nawet jeśli wydaje nam się, że to tam, tam za tą ostatnią górą, wiadomo przecież, że za nią ciągle jest jeszcze niesamowita i zróżnicowana przestrzeń.
W opublikowanym na łamach Jazzpressu wywiadzie Maćka Nowotnego z Wacławem Zimplem znalazłem taką oto wypowiedź tego muzyka, którą mnie w pełni przekonuje:
„Myślę, że pierwiastek intelektualny zawładnął w dużej mierze sztuką, nadając wartość głównie rzeczom nowym. Muszę przyznać, że nowości najmniej mnie interesują. Zgadzam się z Lutosławskim, który powiedział, że to, co w sztuce nowe, jest tym, co się najszybciej starzeje. Pojęcie awangardy nastręcza dużo problemów i często odciąga od meritum. Myślę, że zachwiała się proporcja pomiędzy wyrażaniem treści w sztuce, a nowymi środkami wyrazu. Mam wrażenie, że w większości środowisk twórczych właśnie nowe środki wyrazu stają się istotą, a nie treść.”
Problem jednak w tym, że to nasze współdzielone przekonanie każe mi odwrócić od tego, co ma mi do zaoferowania W.Z. i na spokojnie, ponownie przesłuchać to wszystko, co niedostatecznie poznałem w wydaniu J.C., O.C., D.C., D.G., C.P., A.H., A.A., J.M., C.M., D.E., B.M., M.D., J.G., J.H., L.M., M.R., A.B., R.K., Y.L., … Można wymieniać i wymieniać, a to przecież tylko jazz…

Marcin Kiciński

wtorek, 7 lutego 2012

Premiera - Oleś Brothers with Theo Jörgensmann & Christopher Dell - Fragment & Moments

niedziela, 5 lutego 2012

Moje podsumowanie roku 2011 dla serwisu El Intruso

Kilka dni temu serwis El Intruso ogłosił wyniki podsumowania roku 2011. To drugi raz, kiedy dostałem zaproszenie do tej zabawy i jeśli nic się w mojej głowie nie zmieni, prawdopodobnie ostatnie, na które odpowiedziałem. Już podczas wysyłania swoich typów, miałem bowiem poważne obawy, co do sensowności takiego plebiscytu, które po zderzeniu z wynikami zamieniły się w pewność, co do jego braku. Mamy tu do czynienia z zestawieniem powstałym na podstawie opinii krytyków (włączając mnie, oczywiście), którzy w znacznej mierze rozmijają się między sobą, nie tylko poprzez różnice w subiektywnej ocenie, co w znacznym stopniu ze względu na mały zbiór wspólny przesłuchanych płyt. Abstrahując od tego, czy możliwe jest całoroczne ogarnięcie tej, jakże płodnej, sceny współczesnego jazzu, zbudowanie sensownego podsumowania musiałoby się odbywać w oparciu o płyty do takiego podsumowania zgłaszane już od początku roku i dystrybuowane między wybranych krytyków tak, aby wszyscy mieli wspólną bazę dla późniejszego wyróżniania. Takie muzyczne Oscary.
Sensowne czy nie, podsumowanie jest (może powinniśmy to wzorem Mariusza Hermy nazywać po prostu "Podpowiedziami 2011"), a ponieważ El Intruso nie daje możliwości argumentowania, a Impropozycja tak - tam gdzie wybór albumu / muzyka nie jest podparty recenzją, pozwolę sobie na kilka słów wyjaśnienia.

Muzyk roku: 

Pewnie zastanawiacie według jakiego klucza będę wyróżniał. Otóż jest on bardzo prosty: według liczby płyt dobrych i bardzo dobrych w stosunku do wszystkich wydanych w roku 2011 autorstwa lub przy udziale danego muzyka.

1. Thomas Heberer.
W taki sposób licząc, skuteczność Heberera jest niesamowita - dwa albumy nagrane w 2011 z udziałem tego trębacza:
Thomas Heberer's Clarino "Klippe", Clean Feed
Joe Hertenstein 4tet "Polylemma", Red Toucan
są bardzo dobre i warte rekomendacji. Szczególnie "Klippe" z ciążeniem ku kameralistyce przypadła mi do gustu. Momentami, estetycznie ten album kojarzył mi się ze świetną "hatologią" - François Raulin Trio "Trois Plans Sur La Comète" z 2002 roku. Ostatnio rzadko tak się grywa.

2. Aram Shelton
Aram Shelton Arrive (Jason Roebke, Jason Adasiewicz, Tim Daisy) "There Was..., Clean Feed
Aram Shelton/ Kjell Nordeson "Incline", Singlespeedmusic

Darren Johnston "Cylinder", Clean Feed

Dwa pierwsze bardzo dobre, a i do poznania trzeciego raczej bym zachęcał. Dwa gole i asysta. Takiej skuteczności nie powstydziłby się nawet Christiano Ronaldo.

3. Andrzej Przybielski
Andrzej Przybielski with Oleś Brothers "De Profundis", Fenommedia
Andrzej Przybielski / Yuriy Ovsyannikov / Nadolny Grzegorz / Daroń Grzegorz "Sesja Open", MOKB

Debiut roku (pojedynczy instrumentalista):

Miałem spore problemy w tym zakresie - strasznie mało debiutantów wpadło mi w ręce.
1. Susana Santos Silva
(Nawet nie jestem pewien, czy był to jej wydawniczy debiut)

2. Robert Kusiolek
Płyta "Nuntium", raczej średnio udana, ale obrany kierunek na pewno właściwy - instrument rzadki i pożądany, youtube'owe publikacje duetów (m.in.z Wójcińskim  i Postaremczakiem) - bardzo obiecujące.

Grupa Roku
1. Levity
Levity (Jacek Kita, Piotr Domagalski, Jerzy Rogiewicz) "Afternoon Delights", Lado ABC

2. Scoolptures
Scoolptures (Nicola Negrini / Achille Succi / Philippe "Pipon" Garcia / Antonio Della Marina) "White Sickness", Leo Records

3. Swedish Azz
Swedish Azz [Mats Gustafsson / Per-Ake Holmlander / Kjell Nordeson / Dieb13 / Erik Carlsson] "Azz Appeal"
Gustafssona zawsze będę miał na oku i choć w tym roku zdarzyły mu się wpadki, LP Swedish Azz jest moim zdaniem jednym z najjaśniejszych punktów w całej jego karierze.

Debiut roku (grupa)
Lama
Lama "Oneiros" z Clean Feedu wypełniła w zeszłym roku lukę, którą pozostawiło po sobie Aeroplane Trio - komunikatywny, pomysłowy jazz z pogranicza gatunków w intelektualnej, wycyzelowanej a jednocześnie lekkiej formie.


Album roku

Levity (Jacek Kita, Piotr Domagalski, Jerzy Rogiewicz) "Afternoon Delights", Lado ABC
Swedish Azz (Mats Gustafsson / Per Ake Holmlander / Kjell Nordeson / Dieb13 / Erik Carlson) "Azz Appeal" Not Two Records

Kompozytor roku

Mało się ostatnio komponuje, dlatego każdy przejaw bardziej rozbudowanego konceptu kompozycyjnego zasługuje na wyróżnienie.
 

1. Matana Roberts
Matana Roberts "Coin Coin Chapter One: Gens de Couleur Libres", Constellation Records

2. Lisa Mezzacappa
Lisa Mezzacappa / Nightshade "Cosmic Rift" Leo Records

Perkusista

1. Zlatko Kaucic
Obie płyty dla Not Two: "Emigrants" oraz duet z Evanem Parkerem "Round about one o'clock" wyraźnie pokazują, że perkusjonalista ten zasługuje na znacznie większą uwagę.

2. Kjell Nordeson
Za współpracę z Sheltonem, Johnstonem i Swedish Azz.

Bas

1. Pascal Niggenkemper
Kolega Heberera - doskonały basista podtrzymujący tradycję europejskiego basu spod znaku Dietera Manderscheida czy Bruno Chevillona.

2. Mark Dresser
Każdą z poznanych trzech poniższych płyt przesłuchiwałem z olbrzymią przyjemnością i nie ma co ukrywać, była to głównie zasługa Marka Dressera
Bobby Bradford, Mark Dresser, Glenn Ferris "Live In La" Clean Feed
Trio M (Myra Melford, Mark Dresser, Matt Wilson) "The Guest House" Enja
Jen Shyu / Mark Dresser "Synastry" Pi Recordings


3. Liza Mezzacappa
Lisa Mezzacappa / Nightshade "Cosmic Rift" Leo Records
Darren Johnston "Cylinder", Clean Feed

Klawisze
Jacek Kita
Za przełamanie melodyczno-harmonicznego charakteru instrumentu i wykorzystanie go do zbudowania niespotykanego, wielobarwnego klimatu.
Levity (Jacek Kita, Piotr Domagalski, Jerzy Rogiewicz) "Afternoon Delights", Lado ABC

Saksofon
1. Aram Shelton
Za konsekwentne rozwijanie się w ramach stworzonego przez siebie unikatowego, lirycznego języka.


2. Colin Stetson
Colin Stetson "New History Warfare vol.2: Judges", Constellation Records

Trąbka / Kornet
Thomas Heberer
Andrzej Przybielski
Susana Santos Silva

Pewnie natychmiast zaskakuje nieobecność Petera Evansa - faktycznie chyba przesadziłem. Nie znałem wtedy jednak doskonałego albumu "Beyond Primitive and Civilized", który ustawia Evansa bardzo wysoko w rankingu, a przyznać muszę, że jednocześnie nie podzielam hiperentuzjazmu wokół sporej części owoców pracy tego, skądinąd pracowitego, muzyka.

Klarnet
Joachim Badenhorst
Kolejny kolega Heberera.

Nie ma Wacława Zimpla? Nie ma! Głównie ze względu na instrumentalny regres ostatniej Hery względem debiutu. Warto jednak docenić Reed Trio [Ken Vandermark / Mikołaj Trzaska / Wacław Zimpel] "Last Train to the First Station", 1 Kilogram Records.

Puzon
1. Johannes Bauer
Volume (Mikołaj Trzaska / Johannes Bauer / Peter Friis Nielsen / Peter Ole Jorgensen) "Tungt Vand", Ninth Wolrd
Kris Wanders Outfit (Johannes Bauer / Mark Sanders / Peter Jacquemyn) "In Remembrence of the Human Race", Not Two


2. Samuel Blaser
Kliknijcie sobie recenzję Macieja Karłowskiego na Jazzarium płyty "Consort In Motion" pod którą podpisuję się wszystkimi kończynami.

Wibrafon
Jason Adasiewicz
Aram Shelton Arrive (Jason Roebke, Jason Adasiewicz, Tim Daisy) "There Was..., Clean Feed 
Na uwagę zasługuje także album jego trio: Jason Adasiewicz's Sun Rooms "Spacer" z Delmarku

Kobiecy wokal
Carla Kihlstedt
Prawda jest taka, że w ogóle nie powinienem się wypowiadać w kwestii kobiecego wokalu. Znam potwornie mało śpiewaczek. Carlę jednak ubóstwiam.

Wytwórnia roku 
Multikulti
To był dobry rok poznańskiej wytwórni. Z wyjątkiem niezrozumiałego wybryku, jakim był Tfaruk "Love Communication", oraz niepotrzebnego, kolejnego duetu Vandermark/Daisy, po większość tytułów można lub należy sięgnąć. Na pewno trzeba posłuchać:
Fred Lonberg-Holm / Piotr Mełech “Coarse Day”
Ken Vandermark / Predella Group "Strade de'Acqua / Roads of Water"

Constellation Records
Dziwna to wytwórnia, która nie zamyka się w ramach określonej niszy, serwując szeroko pojętą wielogatunkową muzykę alternatywną. Obie zeszłoroczne, około jazzowe pozycje są jednak płytami, których pominięcie jest zrobieniem sobie krzywdy.
Colin Stetson "New History Warfare vol.2: Judges", Constellation Records
Matana Roberts "Coin Coin Chapter One: Gens de Couleur Libres", Constellation Records 

Not Two
Niezły bilans. Polecam:
Swedish Azz (Mats Gustafsson / Per Ake Holmlander / Kjell Nordeson / Dieb13 / Erik Carlson) "Azz Appeal" Not Two Records
Avram Fefer / Eric Revis / Chad Taylor "Eliyahu", Not Two
Kris Wanders Outfit (Johannes Bauer / Mark Sanders / Peter Jacquemyn) "In Remembrence of the Human Race", Not Two
The Fonda/Stevens Group Trio + 2 "Live in Katowice"
Evan Parker, Zlatko Kaučič "Round About One O'clock"

Little Worlds "Book One" - warto posłuchać!

Co prawda nie znam "Mikrokosmosu" w oryginale, ale nawiązanie do Bartoka wydaje się być dość czytelne, a całość brzmi na prawdę dobrze.