Jazz jest rodzajem melancholii z dużą domieszką nonszalancji i autoironii, której nikt w Polskim Jazzie nie uosabiał pełniej niż Krzysztof Komeda Trzciński. Jego wpływ wykraczał daleko poza muzykę, był fenomenem, który dostrzegło bystre oko Andrzeja Wajdy i uwieczniło w znanym filmie Niewinni Czarodzieje. Bo przecież Tadeusz Łomnicki z blond włosami, śmigający lambrettą po Krakowskim Przedmieściu to nikt inny jak Komeda właśnie. Co najmniej od roku 1997, w którym ukazał się album Tomasza Stańki Litania poświęcony Komedzie, obserwujemy renesans zainteresowania muzyką tego wybitnego jazzmana, i to tak w kraju, jak i za granicą. A ponieważ koniec roku się zbliża, postawmy pytanie: jakie płyty „Komedowskie” nagrane w tym roku warto umieścić w swojej kolekcji?
Po pierwsze zwróćcie uwagę na NBS Trio. Rozumiem Wasze zdziwienie, bo mi także ta nazwa nic nie mówiła. I nic dziwnego, bo zespół tworzą Klaudius Kovac (fortepian), Robert Ragan (bas) i Peter Solarik (perkusja) ze Słowacji. NBS znaczy Nothing But Swing i - jak sama nazwa wskazuje - że grają jazz nawiązujący do złotych lat 50tych i 60tych, przy czym ich wycieczka w stronę Komedy siłą rzeczy powoduje, że na płycie więcej jest cool jazzu, którego Komeda był jednym z najważniejszych eksponentów na Starym Kontynencie. W ogóle trzeba wyrażać się o tej płycie z najwyższym uznaniem! Jej poziom muzyczny jest niesamowicie wysoki, a i Komeda jest tu zarazem tym Komedą, którego kochamy, rozpoznawalnym, czytelnym, znajomym, a jednocześnie zagranym tak świeżo, bezpretensjonalnie i z takim urokiem, że po prostu dawno nie pamiętam tak świetnej komedowskiej płyty, a przecież nie brakuje ich bynajmniej.
Druga płyta to krążek formacji Kattorna o tytule Straying To The Moon, płyta nagrana przez bardzo młody, polsko-duński skład w osobach Dawida Główczeskiego (saksofon altowy i tenorowy), Grzegorza Rogali (puzon), Łukasza Pawlika (fortepian), Maxa Nauty Simonsena (bas) i Krzysztofa Szmańdy (perkusja). Jest to płyta kompletna, jakich nie tak dużo na naszym rynku muzycznym, bo oprócz rewelacyjnej - moim zdaniem - warstwy muzycznej, wyróżnia się i projekt graficzny płyty, za który należy pochwalić Kubę Karłowskiego. A oto, co widzimy na okładce: bezwietrzna noc, nagi mężczyzna, być może lunatyk, do połowy zanurzony w ciemnej, spokojnej i gęstej jak ołów wodzie, przyciągany jak przez magnes ku wiszącemu nad ciemnym lasem Księżycowi w pełni. Kto zna biografię Komedy, jego obsesje i lęki, ten wie, że żaden szczegół w tym obrazie nie jest przypadkowy. Dalej jest tylko jeszcze lepiej (oczywiście muzycznie). Doprawdy, trudno byłoby mi ułożyć się spokojnie do snu z myślą, że nie mam tej płyty w swojej kolekcji.
Ale najsmakowitszy kąsek zachowałem dla Was na koniec: to najnowsza, wydana zaledwie kilka dni temu płyta Adama Pierończyka, zatytułowana nie inaczej jak Komeda – Innocent Sorcerer i nagrana z takimi muzykami jak Gary Thomas (saksofon tenorowy), Nelson Veras (gitara), Anthony Cox (kontrabas) i Łukasz Żyta (perkusja). Zdziwiłbym się, gdyby nagranie to nie spowodowało sporego szumu na naszej scenie jazzowej, bo w muzyce, jaką usłyszeć można na tej płycie, ogniskuje się jak w soczewce wszystko to, co w nowoczesnym jazzie wydaje mi się najważniejsze: szacunek dla tradycji, odwaga do awangardowych eksperymentów, witalność i dodatkowo śmiałość, by z tym genialnym Polskim Jazzem pchać się w świat. Płyta roku? Muzyk roku? Kto wie?
Maciej Nowotny
http://kochamjazz.blox.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz