środa, 24 listopada 2010

Małe Instrumenty grają Chopina w Entropii - impresja

Dnia drugiego listopada w uroczej Galerii Entropia odbył się prapremierowy koncert Małych Instrumentów, którego celem było zapoznanie słuchaczy z nowym projektem zespołu pod wdzięcznym tytułem: „Małe Instrumenty grają Chopina”. Sala galerii jest pomieszczeniem na tyle małym, iż znaczna część tzw. chętnej publiczności musiała zmienić plany na ten wieczór… cóż, małe instrumenty, to i sala mała. W prawdzie można było ulokować się w bramie Galerii, gdzie, za pomocą rzutnika, na ścianie wyświetlano cały koncert, jednakże wysłuchanie koncertu z tego miejsca to raczej średnia przyjemność, jeśli o przyjemności w ogóle może być tu mowa. Wybór tak małej sali nie był oczywiście podyktowany złośliwością zespołu, wynikał z faktu, iż w Entropii miała miejsce wystawa Toy Piano – instrumentów/zabawek pochodzących z prywatnego zbioru Pawła Romańczuka. O kolekcji owej zapewniono nas, iż jest to największy tego typu zbiór w całym bożym świecie, co tym bardziej zachęca do oglądania wystawy. Małe pianinka, fortepianiki i klawesynki na szczęście w niczym nie przypominały martwych muzealnych eksponatów, od których wieje cmentarnym chłodem. Te, na których wykonywano muzykę, ustawiono zgodnie z wymogami koncertu wzdłuż jednej ściany tak, aby muzycy mogli swobodnie się przemieszczać, co było konieczne, ponieważ w przedsięwzięciu brało udział ok. dwudziestu toy piano, a tylko trzech muzyków. Natomiast instrumenty niegrające tego wieczoru, czyli te smutne, porozstawiane tudzież porozwieszane były w bezładzie, co pozwoliło uniknąć sterylności uporządkowanych wystaw. Te zwisające z sufitu na jednej żyłce, po zgaszeniu świateł , przypominały wielkie acz niegroźne pająki…
Koncert rozpoczął się od Preludium w tonacji A. Jest to, według zapewnień lidera, ulubiona kompozycja zespołu, pewnie dlatego usłyszeliśmy ją w innych jeszcze tonacjach.
Nie będę opisywał przebiegu poszczególnych utworów, których na koncercie było dwanaście, a które w komplecie odnajdziecie państwo na nowej płycie zespołu ( płyta zawiera dwadzieścia utworów i wydana jest wraz z książką – sto sześćdziesiąt stron interesującego tekstu, polecam serdecznie! ). W pewnym momencie, gdzieś na wysokości piątego a może siódmego utworu, zgasło światło…nie, nie zabrakło prądu, zgaszono je celowo. Ktoś wniósł świecę i pająki stały się groźniejsze. Jeden z muzyków ( Jędrzej K. ) przy akompaniamencie dwóch rozpędzonych fortepianików odśpiewał, nie bez pewnych problemów wokalno-tekstowych, pieśń – co wywołało gromki aplauz rozbawionej publiczności. W pewnym momencie, gdzieś na wysokości piątego a może siódmego utworu, mówiąc uczenie, pojawiła się sonorystyka – smyk ciągniony po obudowie pianinka, odkręcane tudzież przykręcane nogi instrumentów, jakieś szmery, potarcia, chroboty i zgrzyty jakby z odległego cmentarzyka, wszystko to rosło, pęczniało i puchło przez kilka minut… i nagle spadły ciężkie akordy marsza pogrzebowego! Wspaniałe! Nastrój, którego materią jest - niemalże fenomenologicznie pojmowany - dźwięk, oto istota wydarzenia tego wieczoru. Nastrój, który z racji absolutnego braku jakiejkolwiek pretensji, potrafi zmieścić w sobie każdego słuchacza: wytrawnego, wymagającego melomana jak i wszystkim zainteresowane dziecko. Do tychże ostatnich zresztą skierowany w dużej mierze był ów projekcik, wszak zaopatrzony został w sygnaturkę: „dla odbiorców w każdym wieku” Na dzieci zwróciłbym szczególną uwagę. Koncerty Małych Instrumentów tym różnią się (oczywiście nie tylko tym) od większości innych koncertów ( szczególnie tych filharmonicznych ), że tutaj sztuka jest niejako w zasięgu ręki, instrumenty są tuż przed nami a po koncercie można na nich najnormalniej w świecie po prostu zagrać – dla dzieciaka to nie lada frajda. Poza tym, podczas występów panów w czarnych koszulach, dzieci mogą szurać, tańczyć a nawet śpiewać, co też i podczas tego koncertu miało miejsce. Taki, by tak rzec, aspekcik pedagogiczny.
Po zakończeniu koncertu można było zadawać członkom zespołu pytania, co też wielu skrzętnie uczyniło. Nie obyło się oczywiście bez bisu, który był dowcipem - magiczną skrzynką-pudełeczkiem, zawierającą najkrótszego na świecie Szopena: Paweł Romańczuk nakręcił pozytywkę, która wydała z siebie dosłownie kilka minimalistycznych nutek. Zasłużone brawa. Wieczór zakończyła wielka zbiorowa improwizacja na dwadzieścia Toy Piano i wiele rozgadanych głosów; grały głównie rozbawione dzieci. Kiedy wychodziłem z koncertu, już na ulicy, przez otwarte okienko usłyszałem jak rżnie ktoś „ wlazł kotek...” i chyba nie było to dziecko.

Małe Instrumenty, Galeria Entropia, 2.11.2010
Paweł Romańczuk, Maciej Bończyk, Jędrzej Kuziela - toypiano


Andrzej Podgórski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz