Rob Mazurek-cornet, electro-acoustic constructions; Nicole Mitchell-fl, voc, Matt Bauder-cl, ts; Jeb Bishop-tb; Jason Stein-bcla; Greg Ward-as; Jason Adasiewicz-vib; Matthew Lux-bg; Josh Abrams-b; John Herndon-dr; Mike Reed-dr; Damon Locks-word rocker
Wytwórnia: DelmarkRok wydania: 2010
Naszpikowana gwiazdami chicagowskiej sceny drużyna dowodzona przez Roba Mazurka pozostaje wierna swojej formule kosmicznego jazzu inkorporującego awangardową elektronikę oraz daleko posunięte eksperymenty brzmieniowe. Na trzecim wydawnictwie z kolei, taktyka ta znowu przynosi sukces, wciąż ujmując rozmachem, bogactwem środków i niekonwencjonalnymi rozwiązaniami. W świecie tworzonym przez Exploding Star Orchestra narracja rozwija się nielinearnie, a poszczególni muzycy żonglują wątkami z prędkością „napędu nieskończonego nieprawdopodobieństwa”. Dość powiedzieć, że po raz pierwszy dźwięki organizują się w melodię dopiero po ponad 9 minutach, by przetrwać w tej postaci tylko na chwilę. Wcześniej w ich barwnym amalgamacie dominuje elektroniczna smuga, której środek ciężkości swobodnie dryfuje po środkowym paśmie częstotliwości, później minimalistyczne pochody dalece przetworzonych, dziwacznych sampli, oszczędne riposty całego arsenału akustycznych instrumentów i sonorystyczne harce.
Tak brzmią dwa z czterech nagrań na płycie, choć czasowo obejmują one jej znacznie większą część. Dwa krótsze utwory stanowią bardziej klasyczne podejście do kompozycji, choć i tu dęciaki potrafią poruszać się po trajektoriach wymykających się ziemskiej geometrii. Oba te kawałki charakteryzują wyraźne linie zapętlonych fraz basu (w przypadku „Impression #1” jest to zapożyczenie z „Uri” brazylijskiej piosenkarki Flory Purim, wsamplowane przez Cypress Hill do „Cock the Hammer”) oraz pojawienie się rytmu, wokół których orbituje akompaniament bogatej sekcji dętej i relaksujące brzmienie wibrafonu. Choć poza uporządkowanymi liniami basu pozostałe instrumenty – z perkusją włącznie – mają mnóstwo swobody, nie uświadczymy tu szaleństw charakterystycznych dla free jazzu. Równoległe prowadzenie wielu motywów jest bardzo wyważone emocjonalnie, lecz nawet te mniej radykalne formy noszą wyraźne piętno jedynej w swoim rodzaju, odurzającej atmosfery odrealnienia. „Stars Have Shapes” nie jest żadnym postępem w stosunku do dwóch poprzednich płyt, ale jak dla mnie, mogą w ten sposób grać w nieskończoność.
Mateusz Krawczyk
(Screenagers.pl)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz