wtorek, 31 stycznia 2012
Tonbruket (Dan Berglund, Johan Lindström , Martin Hederos, Andreas Werliin) "Dig It To The End", ACT 2011
Dan Berglund - b
Johan Lindström - g, lap- and pedalsteel
Martin Hederos - p, pumporgan, keyb, violin
Andreas Werliin - dr, perc
Wytwórnia: ACT
Rok wydania: 2011
Jest to jedna z tych płyt, po której przesłuchaniu od razu wiedziałem, że będę chciał ją polecić. I chociaż regularnie do niej wracałem, za każdym razem, gdy miałem już usiąść do komputera, pojawiało się wahanie. Bo wiem, co mi się w niej podoba, co smyra mój ośrodek przyjemności i obawiam się, że niewielu z Was - drogich czytelników i czytelniczek Impropozycji może moją radość podzielić. Chodzi bowiem o sentyment do muzyki, której słuchałem jako nastolatek i która dostarczała mi pierwszych prawdziwych uniesień, a która znajduje się w świecie raczej dość odległym estetycznie względem pojawiających na Impropozycji przykładów: jest to mianowicie sentyment do starego rocka.
Słuchanie tej płyty przypomina zabawę w kalambury. Większość kompozycji uruchamia skojarzenia. Raz słyszę gitarę i frazę niczym żywcem wyjętą z płyt Led Zeppelin, innym razem motyw i nastrój Pink Floyd, czasem zaś zabrzmi Hammond, którego nie powstydziłby się żaden z trzepiących długimi piórami wirtuozów tego instrumentu z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. I nie znaczy to wcale, że jest to płyta rockowa, choć trudno byłoby ją umieścić i w jazzowej działce. Sporo miejsca zajmują fragmenty w lekko frisellowskim klimacie - gitara nabiera tych samych country’owych smaczków. Najważniejszą zaletą jest lekkość „Dig It To The End”. Kompozycje są mocno zróżnicowane, zarówno pod względem stylistycznym jak i dynamicznym, udało się jednak utrzymać ten sam klimat. Obojętnie, czy Tonbruket zabiera nas w easylisteningową przestrzeń podobną do tego, co znamy z twórczości Combustible Edison, czy też buduje aranżację, która mogłaby spokojnie stanowić akompaniament dla wokalu Waitsa i - co najlepsze - bez względu na to, czy przejścia między stylami są płynne, czy też drastyczne, nie ma efektu nachalności czy chaotyczności – wręcz przeciwnie: wyraźnie słychać dobitne i pewne siebie realizowanie dobrze przemyślanej i z detalami rozpisanej kompozycji.
Na płytę natrafiłem przeglądając dyskografię nowego bębniarza współpracującego z Fire! Matsa Gustafssona – Andreasa Werliina. Nie tylko on jest jednak ozdobą tej płyty (właściwie to jest on nawet mniej wyróżniającym się, aczkolwiek bardzo rzetelnie wypełniającym swoją funkcję, ogniwem). Za jej wyjątkową elastyczność stylistyczną odpowiadają głównie gitarzysta Johan Lindström i klawiszowiec Martin Hederos, z łatwością zmieniający zarówno brzmienia instrumentów, jak i charakter swoich solówek. Lider zespołu, Dan Berglund, swoje walory instrumentalne objawia głównie w bardziej wyciszonych fragmentach, gdzie pozwala sobie na więcej indywidualizmu. Większą część czasu zajmuje mu jednak, jak na „rockmana” przystało, budowanie z Werliinem stabilnej, silnej, rytmicznej podstawy.
Marcin Kiciński
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz