środa, 5 stycznia 2011

Fight the Big Bull "All is Gladness in the Kingdom", Clean Feed 2010


J.C. Kuhl (ts), Bob Miller (t), Brian Jones (perc), Bryan Hooten (tb), Cameron Ralston (b), Matt White (g), Pinson Chanselle (Trap Kit)
+ Steven Bernstein (tp)

Wytwórnia: Clean Feed
Rok wydania: 2010





Nieco już się do tego przyzwyczaiłem, ale pewnie jeszcze z dwadzieścia lat temu, gdybym słuchał takiej płyty nie mógłbym wyjść z podziwu. Otóż od kilku ładnych już lat stosunkowo mniejsze zespoły osiągnęły intensywność brzmienia niegdysiejszych big bandów. W czasach świetności Ellingtona, czy Basiego, by grać muzykę tak pełnym brzmieniem trzeba było sięgnąć po cały arsenał muzyków. Potem - ponoć głównie z przyczyn ekonomicznych wielkie zespoły przestały być już popularne. Potem jeszcze były lata, kiedy to orkiestry jazzowe służyły eksperymentom. Tak, czy inaczej osiągnąć wrażenie, że gra zespół o wiele większy niż w rzeczywistości udaje się - myślę - od mniej więcej połowy lat 90, kiedy to zmieniło się podejście niektórych muzyków do kompozycji i aranżacji jazzowej.

W przypadku Fight the Big Bull wrażenie mam dokładnie właśnie takie. Inna sprawa, że zespół jest tu całkiem spory. Trudno jednak powiedzieć, by był to big band. A brzmi!
No właśnie. Pierwsze, co po którymś już przecież przesłuchaniu w dalszym ciągu mnie w tej muzyce absorbuje, to brzmienie. Olbrzymia kapela, potężne brzmienia dęciaków, osadzone na rytmicznej maszynie. No, fakt - trudno zapomnieć, że pojawia się tu jeszcze gitara lidera. Potężne, wielkie brzmienie, jakie towarzyszyło moim najmłodszym latom, kiedy - chcąc, nie chcąc - słuchałem właśnie wspomnianych wcześniej orkiestr swingowych.

Dopiero dziś przyszła druga refleksja. Ta muzyka nie tylko potęgą brzmienia nawiązuje do tamtych wielkich orkiestr. W tamtej muzyce była też wielka witalność i olbrzymia komunikatywność. Fakt, przecież była to - jeśli już w późniejszym okresie nie wprost - to na pewno u swego początku muzyka taneczna. Musiała porywać i serca i dusze i przede wszystkim nogi. Te, w rytm połamańców Krupy, czy Bellsona musiały się po prostu do tańca rwać. W zalewie różnych intelektualnych łamigłówek serwowanych nam z wielu miejsc, muzyka Fight the Big Bull jest właśnie bardzo komunikatywna. Trudno mi byłoby jednak twierdzić, że jest ona na wzór swingowych big bandów muzyką taneczną. Tak daleko nie idę w swych sądach. Na stronie Clean Feed, która tę płytę (podobnie zresztą jak poprzednią) wydała pojawia się odniesienie do "The Black Saint and the Sinner Lady" Mingusa. Osobiście w większym stopniu, być może z uwagi na brzmienie trąbki Bernsteina, nagrania te przywołują w mej pamięci to, co przez wiele lat ów trębacz wraz z Johnem Lurie czynili w The Lounge Lizards. Być może po wycofaniu się tego ostatniego z grania muzyki, pojawiła się właśnie grupa, w której koncepcje The Lounge Lizards jednak odżyją? Piszę to z pewną nadzieją, bowiem - według mnie - brakuje współczesnych zespołów, grających jazz, który byłby z jednej strony niebanalny, z drugiej zaś na tyle witalny, komunikatywny, że przyciągnąć by do siebie mógł znaczną ilość słuchaczy.

Świetna, witalna muzyka, skrząca się pomysłami, z masą trąbek, dowcipnych solówek, mocno oparta rytmicznie. Dla wszystkich, którzy w jazzie nie tylko szukają ekspresji i intelektualnej podniety, ale i dla tych, którzy chcą po prostu posłuchać muzyki dającej wiele przyjemności dla niej samej.

Cóż... karnawał czas zacząć!

Paweł Baranowski
pavbaranov.blogspot.com

1 komentarz:

  1. Bardzo nierówna płyta, ale w swoich najlepszych momentach - no właśnie, najlepsza. Clean Feed w 2010 roku znakomity tylu polach, że trudno zliczyć.

    OdpowiedzUsuń