poniedziałek, 17 stycznia 2011

Ishmael Wadada Leo Smith "Abbey Road Quartet", Treader, 2009


Ishmael Wadada Leo Smith – trumpet
John Coxon – electric guitar
Pat Thomas – piano, synthesizer
Mark Sanders – drums

Wytwórnia: Treader
Rok wydania: 2009





Wadada Leo Smith należy do grona tych muzyków, których płyty warto śledzić ze szczególną uwagą. Mimo, że w ciągu roku potrafi ich wydać kilka, praktycznie każda utrzymana jest na zaskakująco wysokim poziomie. Nie inaczej jest z „Abbey Road Quartet”, która nie zdobyła co prawda takiego rozgłosu, jak również pochodzące z 2009 roku „Spiritual Dimensions” i „America”, ale chyba tylko dlatego, że opatrzona jest logiem mniej znanej wytwórni niż Cuneiform czy Tzadik. Muzycznie bowiem jest to materiał najwyższej próby.

Nagraną w słynnym londyńskim studio płytę wyróżnia nie tylko krystalicznie czyste, ale także silnie zelektryfikowane brzmienie. Zarówno klawiszowiec Pat Thomas, jak i gitarzysta John Coxon, generują za pomocą swoich instrumentów mnóstwo zgrzytów, trzasków, szmerów i innego rodzaju krańcowo przetworzonych dźwięków, które w dużym stopniu określają specyfikę tego wydawnictwa. Skojarzenia z Supersilent nasuwają się same, jednakże wyłącznie w zakresie spektrum wykorzystanych brzmień, bowiem organizacja materiału znacznie bliższa jest tradycji jazzowej. Nie bez przyczyny całość została wydana pod nazwiskiem Wadady Leo Smitha. Zresztą zasiadający za bębnami Mark Sanders również dwoi się i troi by zachować żywy, nieustannie fluktuujący przepływ dźwięków. Być może więc lepszym punktem odniesienia byłaby pierwsza płyta Crimetime Orchestra, gdzie obydwa żywioły – elektroniczny i jazzowy – złączone są w podobny sposób, choć zaaranżowane na  nieco większy skład.

Niezależnie jednak od skojarzeń, na „Abbey Road Quartet” mamy do czynienia z absorbującą organiczną muzyką opartą w równej mierze na kompozycji, jak i improwizacji. Całość oscyluje pomiędzy wyciszonymi partiami quasi-jazzowej kameralistyki a skomasowanymi atakami elektronicznie przetworzonego hałasu. Muszę przyznać, że charakterystyczny, oszczędny styl gry Smitha idealnie współbrzmi z tego typu estetyką i na tej płycie często słucha się go z jeszcze większą przyjemnością niż zwykle (o ile to w ogóle możliwe). Gdy tylko czysty i chłodny ton trąbki przebija się przez gęstwiny szorstkich, industrialnych dźwięków lub gdy maluje impresjonistyczne frazy na tle przestrzennych ambientowych podkładów, z pozoru nieprzyjazna muzyka nabiera zupełnie odmiennego charakteru. Mimo że jestem zdecydowanym zwolennikiem jazzu akustycznego, ta płyta niezmiernie mi się podoba. Muzycy naprzemiennie budują intymny nastrój i operują kontrastem, przy czym całość jest bardzo wyważona, udanie łącząc ze sobą dwie często mało kompatybilne estetyki. 

Artur Szarecki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz