wtorek, 18 stycznia 2011
Mulatu Astatke "Mulatu Steps Ahead", Strut, 2010
Mulatu Astatke
"Mulatu Steps Ahead"
Wytwórnia: Strut
Rok wydania: 2010
Eteryczny temat otwierającego „Radcliffe” snuje się przez niemal osiem minut, pozostawiając słuchacza w otępieniu, któremu daleko do uczucia błogości; na zbudowanej z brzmienia fletu podstawie, leniwa trąbka wygrywa niezorganizowaną melodię. Niby wszystko jest tu senne, niekonkretne i rozmyte do postaci egzotycznej halucynacji, ale już od pierwszych nut „Mulatu Steps Ahead” wyraźnie słychać, że etiopski muzyk tym razem postawił na maksymalnie skoncentrowany materiał, który stawia go w pierwszym rzędzie współczesnych kompozytorów z pogranicza jazzu i Bóg-wie-czego-jeszcze. Wierzcie lub nie, ale ten 67-letni cwaniak naprawdę dokonał znakomitego samorozwoju.
Astatke, legenda afrykańskiej muzyki ostatniego półwiecza, bardziej doceniany niż znany, po zeszłorocznym, doskonałym albumie nagranym w towarzystwie Heliocentrics, w końcu ma szanse wyłożyć swoje najlepsze karty. Oczywiście już „Inspiration Information” potwierdziła, że artysta jest w formie, która pozwala mu bez trudu dyskontować dokonania młodości, ale dopiero „Mulatu Steps Ahead” wydaje się w pełni świadomym i opanowanym etapem tej nowej drogi twórczej. Tam, gdzie „Inspiration…” porażała świeżością i odwagą, „Mulatu Steps Ahead” paradoksalnie wykonuje krok w tył – etiopski kompozytor sięga do swoich korzeni. Z jednej strony przywołuje ducha nagrań, które odkryły go dla świata (dziś można ich posłuchać za pośrednictwem przeglądowego wydawnictwa „New York-Addis-London: The Story of Ethio Jazz 1965-1975”, również z 2009 r.), z drugiej odstępuje od hermetycznego języka etio-jazzu i zapuszcza się głęboko w gąszcz współczesnej muzyki ilustracyjnej. Astatke, który przez pół wieku zwiedził znaczną część świata, teraz w pełni oddaje potencjał wypełniających go inspiracji.
Historia Mulatu Astatke i muzyki Etiopii w ogóle jest kluczem niezbędnym dla zrozumienia fenomenu „Mulatu Steps Ahead” i wcześniejszych, zapomnianych albumów kompozytora z Addis Abeby. Miles Cleret w swoim eseju poświęconym twórczości Astatke, zwracając uwagę na kulturalną i cywilizacyjną izolację kraju Hajle Selasje, pisze: Żadna z wielkich egzotycznych, współczesnych form nie wykształciła się w pełni autonomicznie (…) Aczkolwiek transatlantyckie, muzyczne szlaki, które transportowały pomysły w tę i z powrotem, nie sięgały wyżyn Etiopii (…). Gdy w tym samym czasie w innych, kolonialnych państwach Afryki, obsługujące białą klientelę, czarne jazzbandy powstawały jeden za drugim, Etiopia pozostawała w znacznej mierze nieskażona popkulturowym pierwiastkiem. Dlatego rola Mulatu Astatke w rozwoju muzyki swojego kraju jest tak ogromna; Astatke opuścił Afrykę w wieku lat 16, by przez Europę trafić do Ameryki. Szybko porzucił zaplanowaną dla niego ścieżkę edukacji i oszołomiony światem jazzu, który poznał w londyńskim Soho, rozpoczął eksperymenty nad autorskim stylem – etio-jazzem – opartym o tradycyjne etiopskie melodie i zachodnią harmonikę oraz instrumentację. Gdy wypróbowawszy w Nowym Jorku swój fascynujący pomysł, powrócił do ojczyzny, z miejsca stanął na czele nowej (pop)kulturowej rewolucji ostatnich lat reżimu Selasje. I choć był dla swojego kraju kimś takim jak Antonio Carlos Jobim dla Brazylii, Mulatu Astatke aż do ponownego odkrycia go za pośrednictwem słynnych już składanek „Ethiopiques”, zdołał zrealizować przez lata ledwie kilka zapomnianych albumów i napisać garść popularnych w Etiopii piosenek.
„Mulatu Steps Ahead” jest zatem płytą, na której nagranie Astatke czekał całe swoje artystyczne życie (a przynajmniej od czasu „Yekatit” z ’74 r.). Ukazuje tego muzycznego wagabundę jako niezwykle kompetentnego kompozytora u szczytu twórczych możliwości. Uszyta z gęstych melodii, pozornie nieprzystępna powłoka albumu jest wysoce ornamentowanym dziełem zapatrzonym w dokonania tuzów jazzowej orkiestracji – od Ellingtona, przez Mingusa, na tych „prostszych” (Badalamenti?) skończywszy. Mulatu sięga po klasyczne, archaiczne nawet środki wyrazu, ale jego muzyka ani na chwilę nie traci waloru dzieła uniwersalnego, zawieszonego poza modą i czasem (pochodzące z 1966 r., a nagrane tu na nowo „I Faram Gami I Faram” wciąż brzmi jak nic, co dotąd mieliście okazję słyszeć). Jest to skomplikowana struktura, która na pozór może wydać się nieprzenikalną – tym bardziej, że w porównaniu z silnie zrytmizowanym „Inspiration Information, „Mulatu…” jest albumem sennym i otępiającym – jednak, gdy porzucić oczekiwanie prostych, zażerających fraz, a w ich miejsce przyjąć powolny rozwój akcji charakterystyczny dla jazzu spod znaku „Kind Of Blue”, nowa płyta Astatke ma wiele do zaoferowania. Gdy młody Etiopczyk w Nowym Jorku zakładał swój pierwszy zespół, przyświecała mu szczytna idea równoprawnego zestawienia ze sobą dwóch zupełnie obcych kultur. 40 lat później, „Mulatu Steps Ahead” zdaje się być kontynuacją pomysłu, że kultury ucierać można na równych prawach, nie traktując żadnej z nich jako pretekstu, ale obie jako okazję.
Paweł Sajewicz
(Screenagers.pl)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz