niedziela, 2 stycznia 2011

Tiziano Tononi / William Parker / Emanuele Parrini "Vertical Invaders", Cam Jazz 2010


Tiziano Tononi: drums, percussion, gongs, udu drum
William Parker: double bass, shakuhachi flute, shenai
Emanuele Parrini: violin, viola

Wytwórnia: Cam Jazz
Rok wydania: 2010






W poprzedniej notce pisałem na temat płyty „7”, nagranej przez formację Der Rote Bereich z  grającym na perkusji Oliverem Stiedle, dla którego finezji po prostu nie byłem w stanie znaleźć słów. A teraz chciałbym zwrócić Waszą uwagę na kolejną płytę, na której perkusja jest w roli głównej, tylko że tym razem gra na niej Tiziano Tononi.  I tu jazz, i tam jazz, free, improwizacja, awangarda z najwyższej półki, ale jakże kompletnie różne podejścia do rytmu! U Stiedla rytmy są postrzępione jak pajęczyny u schyłku babiego lata, u Tononiego ustrukturyzowane, uporządkowane jak w fabryce Forda. A wydawałoby się to zupełnie niezgodne z ich narodowymi charakterami! Co za perkusiści, co za jazz, co za odmienne podejścia do bębnów we free!
Oczywiście to nie wszystko, co czeka Was na tej płycie. Otóż są w jazzie nazwiska, które działają na mnie jak czerwona płachta na byka. Pharoah Sanders, Wadada Leo Smith,  David S. Ware, William Parker. Mój Boże! Od wielu już lat atakuję niemal każdą ich płytę w nadziei, że w tych doskonałościach znajdę wreszcie jakąś rysę. Ale nic z tego! Zwykle po kilku przesłuchaniach leżę i kwiczę z podziwu, jak byk przebity srebrną klingą szpady torreadora, ukarany przez Muzy za mą nadmierną pychę. Czy tym razem będzie podobnie, bo przecież wymienionemu przeze mnie wyżej Tiziano Tononiemu i młodemu skrzypkowi włoskiemu Emanuele Parriniemu towarzyszy  grający na kontrabasie sam wielki William Parker właśnie?
Jeśli chodzi o muzykę, jaka znajduje się na tej płycie, to punktem wyjścia dla niej jest Leroy Jenkins, dla którego album ten jest rodzajem trybutu. Jenkins to legendarny amerykański skrzypek jazzowy, który działał na awangardowej scenie chicagowskiej, był w AACM, grał z Anthony Braxtonem, założył formację z udziałem Anthony Davisa i Andrew Cyriila, a potem koncertował z Cecilem Taylorem. Szukając inspiracji, skrzypkowie często oglądali się na dominujących w jazzie saksofonistów, a niektórzy, jak chociażby nasz Zbyszek Seifert, łączyli grę na obu instrumentach. Jednak Jenkins, idąc śladem Trane’a, nawiązywał głównie do tego okresu jego twórczości, gdy ten  współtworzył free jazz. To właśnie dlatego na płycie tej, obok oczywistych nut bopowych (zwłaszcza w pracy perkusji), pełno jest brzmień coltranowskich z tamtego okresu, muzyki transowej, pełnej niczym nie skrępowanych improwizacji, akcentów folkowych, w tym szczególnie tych z muzyki orientalnej. Ostatnim źródłem inspiracji, które ma niebagatelne znaczenie dla brzmienia muzyki na tej płycie, są włoskie tradycje muzyki improwizowanej, uosabiane tutaj przez takie formacje, jak Nexus i Italian Instabile Orchestra. W ogóle Włosi byli bardzo gościnni wobec amerykańskich jazzmanów, nie tylko tych zajmujących się muzyką improwizowaną, umożliwiając im przetrwanie w trudnych latach 70tych i 80tych, gdy w USA królowała czarna muza spod znaku Motown Records, a potem rapu. Katalogi  takich małych, rodzinnych, włoskich wytwórni jazzowych, jak Red, Black Saint, Soul Note, Philology, CAMjazz czy słynny Splas(h), by wymienić tylko kilka najbardziej znanych, kryją prawdziwe perły… amerykańskiego jazzu! Włoska awangarda powstała pod wpływem nagrywających w Italii muzyków zza Oceanu, a płyta ta jest rodzajem hołdu dla trwających wiele już lat związków między jazzem amerykańskim a włoskim. Hołdem najlepszym z możliwych, bo wyrażonym muzycznym językiem dnia dzisiejszego, inspirowanym tradycją, ale spoglądającym w przyszłość.
No to może na zakończenie jeszcze słów kilka o obecności Wiliama Parkera na tej płycie? Cóż, leżąc na boku, w kałuży krwi, na wysypanej białym, morskim piaskiem arenie, słyszę grzmoty oklasków i wiwaty na jego cześć. Od potężnego, zwieńczonego rogami ciała odrywa się moja dusza, mówiąc słowami Hadriana, „animula vagula blandula”, której wznoszeniu się ku Niebu („Ascension”…) oprócz smutku towarzyszy jednak zachwyt, zwłaszcza gdy słucham niezwykłej wersji „Naimy” Coltrane’a, którą znajdziecie ukrytą, jak perłę w muszli, w utworze czwartym na tej godnej uwagi płycie.

Maciej Nowotny
kochamjazz.blogspot.com
kochamjazz.blox.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz