wtorek, 14 grudnia 2010

Piotr Wyleżoł "Piano Trio" (2006), "Children's Episodes" (2009), "Live" (2010)

Polscy pianiści jazzowi mają nazwiska trudne do wymówienia dla obcokrajowców: Lesław Możdżer, Paweł Kaczmarczyk czy Piotr Wyleżoł. To chyba jedyny powód, dla którego nie są równie znani i doceniani w jazzowym świecie jak ich - mający nieco łatwiejsze nazwiska - zagraniczni koledzy w rodzaju Enrico Pieramuziego, Esbjorna Svenssona czy Brada Mehldau’a. Odnotujmy więc, że Piotr Wyleżoł, artysta którego sylwetkę chcę dzisiaj nakreślić, nagrał niedawno płytę dla wydawnictwa Fresh Sounds, która od lat wydaje płyty właśnie Mehldau’a, najjaśniejszej chyba młodej gwiazdy amerykańskiego mainstreamu. Wielki sukces, a co najważniejsze nieprzypadkowy, bo będący efektem wielu lat wytrwałej pracy, której owoców bez trudu możecie skosztować, jeśli przeczytacie ten post do końca, a następnie poprosicie św. Mikołaja o stosowne podarunki…

Najpierw parę słów o ludziach, którzy siódmego dnia pomogli Panu Bogu stworzyć ten jazzowy światek: Bill Evans – bez niego nie wyobrażam sobie cool jazzu, a przede wszystkim kwintesencji jazzowej elegancji, jaką jest trio: fortepian, kontrabas i perkusja. Evans, LaFaro, Motian – Mane, Tekel, Fares – synonim równowagi, harmonii proporcji, pełni. No i nasz Mietek Kosz z jego nieznośną lekkością improwizacji, uderzeniem delikatnym jak skrzydła motyla o poranku wśród gasnących gwiazd. Ale do rzeczy, bo te wszystkie wolne skojarzenia prowadzą nas nieuchronnie do drugiej płyty w dorobku Piotra Wyleżoła zatytułowanej po prostu Piano Trio (do pierwszej, o tytule Yearning niestety nigdy nie udało mi się dotrzeć). Nagrana z towarzyszeniem najwyższej jakości muzyków w osobach: grającego na kontrabasie Michała Barańskiego i na perkusji Łukasza Żyty przypomniała nam, że polska pianistyka jazzowa nie tylko samym Marcinem Wasilewskim stoi. Jedna po drugiej, kompozycje Piotra Wyleżoła (kapitalny Dr Holmes!!!), przeróbka Steve Wondera (Taboo To Love), kompozycja Bronisława Suchanka (Lonesome Dancer) i absolutnie rewelacyjne, monkowskie w klimacie Double Exposure samego Herbie Nicholsa sprawią, że prędzej pożegnacie się z pieniędzmi, samochodem czy licznymi kochankami niż z tą rewelacyjną płytą, skoro raz zawita do Waszej kolekcji. A przecież to dopiero początek.

Po niej następuje wspomniany wyżej, ubiegłoroczny, bardzo ważny debiut dla Fresh Sound zatytułowany Children’s Episodes, na której to płycie Piotr i jego wspaniali kompani ani na moment nie obniżają lotów, a jak trudno jest po znakomitej płycie nagrać jeszcze lepszą - tego nie muszę nikomu chyba tłumaczyć. Wyróżnikiem muzyki Wyleżoła są bardzo melodyjne kompozycje, prawdziwe wampy, zgrabne i pełne seksapilu, jak piękne warszawianki, przemykające latem gdzieś między Ogrodem Saskim a Marszałkowską. Nie sposób oczu od nich oderwać i kiedy śmigają po stołecznych chodnikach tak lekko, jak wspomniane wyżej motyle, to chciałoby się rzec, że tańczą tak, jak nutki w tych piosenkach, jakie komponuje dla nas Piotr (na przykład Nicholas Patu, Dr Holmes czy Snake). Ale nie brakuje też momentów pełnych powagi, refleksji i głębi, jak w tytułowym Children’s Episodes (pióra Davida Dorouzki) czy szaleństwa, jak w improwizacji na temat Introspection Theloniusa Monka.

Trzecia płyta Wyleżoła, którą musicie mieć, póki nie znikną one z dystrybucji, a wtedy będziecie sobie z żalu długo i boleśnie pluć w brodę, to nagrany w tym roku, tak wspaniałym dla polskiego jazzu, album zatytułowany po prostu Live. Album ten to niestety porażka roku, na szczęście tylko pod względem edytorskim. Okładka brzydka i kompletnie bez związku z muzyką na płycie, a to niestety nie wszystko: krzywo wydrukowany tekst z tytułami utworów, w tytule Dr Holmes z kropką czyli kłania się znajomość ortografii i wreszcie pomyłka na liście utworów, gdzie bonus track to właśnie rzeczony Dr Holmes, a nie Snake, jak wydrukowano na okładce. Wszakże poza tymi qui pro quo ta płyta to sam miód, bo po raz pierwszy od lat Piotr staje na czele formacji innej niż trio i pojawia się tu w kwintecie z Adamem Pierończykiem (saksofon tenorowy i altowy), Davidem Dorouzką (gitara), Adamem Kowalewskim (kontrabas) i Krzysztofem Dziedzicem (perkusja). Wszyscy muzycy na tej płycie grają zjawiskowo: Pierończyka po prosu nie poznacie, gra miękko i lirycznie, jak sam Coleman Hawkins; Dorouzka to wielki talent, gra bezpretensjonalnie, jak niegdyś Jim Hall czy – obecnie - John Abercrombie; Adam Kowalewski ma głęboki i mocny bas, który nie raz przyprawi Was o ciarki na plecach; a gra Krzysztofa Dziedzica to po prostu poezja, jak mawiają Francuzi, chapeau bas! I tym optymistycznym akcentem pozwolę sobie zachęcić Was do przesłuchanie wszystkich wyżej opisanych płyt.



Maciej Nowotny
http://kochamjazz.blogspot.com/
http://kochamjazz.blox.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz