Frank Möbus - guitar
Rudi Mahall - bass clarinet
Oliver Steidle - drums
Wytwórnia: Intakt
Rok wydania: 2010
W listopadzie miała premierę siódma płyta działającej od 1992 w różnych konfiguracjach i składach niemieckiej grupy Der Rote Bereich. Osiemnaście lat wspólnego grania? Wow! To robi wrażenie, pozwólcie zatem, że zanim przejdę do muzyki, zatrzymam się chwilę przy tworzących trio muzykach, którzy, kto wie, czy są Wam znani, bo tak to już niestety z jazzem jest, że im jest lepszy, tym trudniej do niego dotrzeć i tym mniej ludzi go słucha.
Gitarzysta Frank Mobüs jest jednym z dwóch muzyków tworzących grupę od samego początku, na płycie dominują właśnie jego kompozycje, a dźwięk jego instrumentu w dużej mierze nadaje osobowość muzyce. Kształcił się w Bostonie, w Berklee College of Music, który jest dla muzyków jazzowych mniej więcej tym czym dla Harry’ego Pottera i jego kumpli Hogwart. Prywatne lekcje dawał mu Jerry Bergonzi, grający dekadę z Dave’m Brubeckiem, co tylko potwierdza zauważaną nie tylko przeze mnie prawidłowość, że aby grać dobrze i długo free trzeba mieć solidne podstawy muzyczne, najlepiej zarówno klasyczne jak i jazzowe. Nota bene z Bergonzim nagrali w tym roku świetną płytę pt. Three Point Shot nasi Piotr Lemańczyk i Jacek Kochan, który to album jest niedostępny w Polsce – jeden z wielu nonsensów w jakie obfituje dystrybucja muzyki jazzowej w Polsce. Ponieważ zbytnio się rozpisałem to podsumuję wątek Mobüsa jednym zdaniem: nagrywał bądź koncertował z całą śmietanką awangardy po obu stronach Atlantyku, a obecnie uczy w Berlińskim Instytucie Jazzowym u boku takich postaci jak Kurt Rosenwinkel czy John Hollenbeck (gdybym był młodym polskim jazzmanem kochającym free zrobiłbym wszystko, żeby dostać stypendium na tej uczelni).
Poza Mobüsem, drugim muzykiem współtworzącym tę formację od samego początku jest klarnecista Rudi Mahall. Zawsze miałem słabość do chłopaków grających na tym instrumencie i kiedy wszyscy zachwycali się grą Charlie Parkera, mnie bardziej podobał się „sound” Paula Desmonda, który co prawda też grał na alcie, ale dobywał z niego dźwięk bardzo podobny właśnie do klarnetu (od którego jak się potem dowiedziałem zaczynał swoją muzyczną edukację). Potem przyszła fascynacja Ericiem Dolphym, którego Out To Lunch chyba nie tylko ja uważam za jedną z najlepszych płyt w historii jazzu? Brzmienie Mahalla bardzo mi się podoba, w zadziwiający sposób potrafi on równie dobrze odnaleźć się w ciszy jak i atakować kaskadą dźwięków, tak że jego granie przypomina mi z jednej strony takich wybitnych klarnecistów jak Jimmy Giuffrie czy Don Byron, ale z drugiej i Petera Brotzmanna, chociaż maniery wymienionych muzyków bardzo różnią od siebie.
Grającego na perkusji Olivera Stiedle znam najmniej, dlatego studiując jego biografię, ze zdziwieniem znalazłem informację, że grał z Tomaszem Stańko? Gdzie i kiedy? Wie ktoś może? Wszakże nawet gdybyśmy nie wiedzieli z kim grał i tak jedno przesłuchanie płyty wystarczyłoby nam, aby się przekonać o tym, że jest muzykiem nieprzeciętnym, grającym no właśnie jak?
W ten sposób przeszliśmy do samej muzyki, o której chciałbym powiedzieć, że ma przede wszystkim styl. Narażę się pewno w tym momencie wielu kolegom piszącym o free jazzie, ale uważam, że większość kapel grających free nie ma stylu. Nie sposób jednej od drugiej rozróżnić po brzmieniu, ponieważ są do siebie podobne jak miliard Chińczyków. Otóż brak stylu oznacza brak klasy i owocuje nudą, bo żeby się dopracować swojego stylu trzeba mieć po prostu duszę artysty, naśladownictwo, nawet najbieglejsze nie wystarczy. I tę oryginalność w muzyce Der Rote Bereicht bardzo wyraźnie słychać, a jej cechą wyróżniającą jest umiejętne łączenie ekspresji i samokontroli, ekstrawersji i introspekcji, pewności siebie i autoironii: jest to styl kamikadze, który dociska pedał gazu w swoim Mitsubishi Zero do deski i pod którego zmrużonymi oczami usłyszycie pisk opon.
Maciej Nowotny
(kochamjazz.blox.pl, kochamjazz.blogspot.com)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz