środa, 5 października 2011

Lisa Mezzacappa & Nightshade "Cosmic Rift"; Fouth Page "Blind Horizons", Leo Records, 2011 - czyli dwie nowości, które wbrew mojej niechęci do tego co współczesne, chętnie polecę.

Moja niechęć do tego, co współczesne, nie bierze się wyłącznie z tego, że coraz rzadziej jestem w stanie dosłuchać się emocji w jazzie. Równie rzadko dane mi jest zetknąć się z intencją. Z jednej strony odbieram ją jako nieczytelną w uproszczonych do granic możliwości kompozycjach, które są tylko pretekstem dla jałowych popisów solowych muzyków, z drugiej- stykam się z absolutną rezygnacją z niej w ogóle, mającą miejsce w muzyce stricte improwizowanej, która - jako zjawisko intuicyjne - stoi przecież z natury rzeczy w opozycji do intencji. Obie te formuły w mojej ocenie są zaprzeczeniem tego, co chcielibyśmy nazwać kreatywną muzyką, o ile jednak w pierwszym przypadku trudno znaleźć jakiekolwiek plusy, tak w drugim należy bronić freeimprovu jako wydarzenia o charakterze performatywnym i przede wszystkim bazującego na interakcji nie tylko wewnątrzzespołowej, lecz także na linii muzyk-słuchacz. Powodów do nagrywania i wydawania tej muzyki jednak nie znajduję. (pisałem o tym problemie w jednym z pierszych postów na tym blogu)

Jednym z bastionów kreatywnej muzyki jest Leo Records. Naturalnie, wytwórnia przede wszystkim słynie z wydawania legend świata improwizacji i niewiele jest chyba nazwisk tuzów tej sceny pominiętych przez Leo Feigina. Dla mnie jednak  największą zaletą tego labelu jest dawanie szansy postaciom mniej znanym lub zupełnie nieznanym, które operując niekiedy w zupełnie zaskakujących, muzycznych rewirach: od zupełnie improwizowanych, po mocno komponowane, w nietuzinkowy sposób starają się właśnie je połączyć.

Oto dwa tytuły z ostatnich dwóch wypustów, którym należy się w mojej ocenie szczególna uwaga.



Cory Wright - bcla, Bbcla
John Finkbeiner - g
Tim Perkins - electronics
Lisa Mezzacappa - b
Kjell Nordeson - vib, perc

Wytwórnia: Leo Records
Rok wydania: 2011




Nightshade basistki Lisy Mezzacappy to projekt o tyle ciekawy, że w swoim założeniu bardzo interdyscyplinarny. Powstał na potrzeby koncertu, o który poprosiła ją jedna z galerii w San Francisco, organizująca cykl interakcji muzyczno - plastycznych. Występ dedykowany był twórczości Yehudit Sasportas i Edgara Arceneuauxa i sama liderka wyraźnie zaznacza w linear notes do niniejszej płyty realny wpływ nie tylko twórczości tych dwóch postaci, lecz także samego jej  kontaktu z nimi na liczne inspiracje, przekładające się na efekt finalny "Cosmic Rift".
Muzyka na płycie to z jednej strony kompozycje Mezzacappy (jedna Wrighta), z drugiej nowe aranżacje utworów takich postaci, jak Frank Zappa czy Olivier Messiaen. Zarówno oryginalne pomysły, jak i koncepcje aranżacyjne są jednak bardzo koherentne, przez co płyta tworzy zwartą całość, pełną dramaturgii i przede wszystkim nietuzinkowego, lekko surrealistycznego klimatu, który dostrzec można również w pracach Sasportas. Czuć kobiecą wrażliwość oraz bogatą wyobraźnię. Praktycznie nie ma tu popisów instrumentalnych, zamiast tego obcujemy ze skupieniem i zespołową pracą nad wypełnianiem wizji liderki - nic w tym jednak dziwnego, skoro większość z zaangażowanych w projekt postaci to muzycy poszukujący złotego środka właśnie gdzieś na styku kompozycji i improwizacji. Na tej płycie na pewno go odnaleźli.


Carolyn Hume - p
Charles Beresford - g, voc, khaen
Pete Marsh - b
Paul May - dr

Wytwórnia: Leo Records
Rok wydania: 2011





Fourth Page jest rozwinięciem koncepcji muzycznej uprawianej regularnie przez duet Hume/May (recenzja ich ostatniej płyty na Impropozycji). Poszerzenie instrumentarium o bas, gitarę, tajski instrument ludowy - khaen oraz śpiew skierowało projekt ku jeszcze większej liryczności i przestrzenności. Podobnie jak w powyższym duecie, muzycy w bardzo swobodny sposób opowiadają jakąś historię, jednak w tym przypadku dramaturgia oraz ścieżki i granice indywidualnej ekspresji muzyków są dużo bardziej dookreślone. Sporo wysiłków kosztuje budowanie przebogatej scenerii i atmosfery, które stanowią podkład dla wyśpiewywanych przez Beresforda pieśni. Prawdopodobnie, gdyby zbić same śpiewane partie w jedną całość, otrzymalibyśmy wyłącznie ładną historię, opowiedzianą i akompaniowaną w ciekawy sposób. Ponieważ jednak między pieśniami, niczym interwały między scenami, pojawiają się improwizowane fragmenty, mniej lub bardziej abstrakcyjne, o subtelnym, onirycznych charakterze, całość staje się niezwykle wciągająca i silnie oddziałująca na wyobraźnię. Myślę, że takiego projektu może swobodnie pozazdrościć ECM, którego zespoły często potrafią zagubić zdrowy balans między melodyjną oczywistością i w podobny sposób misternie zbudowanymi dźwiękowymi pejzażami.

Marcin Kiciński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz