Avram Fefer - as, ts
Eric Revis - b
Chad Taylor - dr
Jadąc na koncert trio Avrama Fefera, miałem w głowie ich najnowszą płytę nagraną przez Not Two records. Pobrzmiewała w pamięci muzyka rytmiczna, melodyjna i komunikatywna. Liczyłem na koncertowe jej ożywienie, wyrwanie z okowów producenckiego uporządkowania, obcinania, wyważania. Liczyłem, że interakcja między zgrabnym trio i głodną porywającej muzyki publicznością zagwarantuje energetyczny szok, którego żadna płyta mi nigdy nie da. Nie wiem bowiem czy pamiętacie, że słucha się jednak najlepiej na żywo, a nie z głośników, odtwarzaczy i wzmacniaczy - nawet tych naprawdę drogich. Dlaczego o tym wspominam? Bo chyba Was nie było wśród niecałej pięćdziesiątki obecnych. Błąd!
Koncert rozpoczęły dwa pierwsze utwory z płyty "Eliyahu" pt. "Song for Dyani" i "Wishful Thinking". Kompozycje proste, oparte na powtarzalnym motywie basowym, które - zgodnie z oczekiwaniami - na koncercie zyskały na animuszu. Niepodważalna wirtuozeria Taylora nabrała dynamicznej pełni, wytwarzając wraz z wirującym brzmieniem Fefera przyjemny, muzyczny zgiełk wokół stojącego na straży swojej repetycji Revisa. Kontrabasista ten, szczególnie w drugim utworze, popisał się sympatycznymi modyfikacjami, wydawać by się mogło, nienaruszalnej frazy. Warto tu dodać, że muzyk ten jest zdobywcą nagrody Grammy, a jego muzyczne CV zawiera kooperacje z takimi gwiazdami mainstreamu, jak Branford Marsalis czy Betty Carter. Doświadczenia zdobyte na tym polu musiały odcisnąć na nim piętno, ponieważ już dawno nie słyszałem tak zdyscyplinowanego rytmicznie i harmonicznie basisty. Perfekcyjna artykulacja, idealnie czyste, melodyjne pochody, genialna gra smykiem to niestety rzadkie atuty basistów z młodej sceny free. Revis jest doskonałym technicznie instrumentalistą, który w trio Fefera otrzymał wolną rękę dla pełnej ekspozycji swojej muzycznej wyobraźni, a jej także mogłoby mu wielu pozazdrościć.
Trzecim utworem było "Eliyahu", które już na płycie brzmi na najbardziej improwizowane. Na koncercie stało się początkiem długiego zespołowego dialogu, w czasie którego wszyscy muzycy mogli wreszcie w pełni okazać swoje oblicze. Oszczędny do tej pory Fefer uruchomił całą feerię swoich umiejętności i nie tracąc nic ze swojego luzu, wdrożył odważniejsze partie saksofonu, obfitujące w przedęcia i inne artykulacyjne ozdobniki. Muzycy, nie przerywając już sobie, przechodzili między kolejnymi utworami, przeplatając tematy barwnymi solówkami i zespołowymi improwizacjami. Pojawił się swoisty trans, w który wprawili nie tylko siebie, ale i publiczność - zapanowała koncertowa magia, której szukałem.
Po koncercie miałem okazję zamienić parę słów z Revisem, który stwierdził, że woli grać dla małej grupy słuchaczy zaangażowanych niż w wielkiej sali wypełnionej przypadkowymi VIPami. Mnie przeszkadzały jednak te puste miejsca w i tak przecież niewielkim Dragonie.
tekst: Marcin Kiciński (http://impropozycja.blogspot.com)
zdjęcia: Krzysztof Penarski (http://photofreejazz.blogspot.com/)
Na ten ciekawy koncert nie dotarłem, ale wybieram się na Vandermarka w duecie z Daisy 30.06.
OdpowiedzUsuńmad
wyborne granie :) . relacja z koncertu w Krakowie oraz recenzja płyty na jazzalchemist.blogspot.pl :)
OdpowiedzUsuń