czwartek, 10 marca 2011
Mostly Other People Do The Killing "The Coimbra Concert", Clean Feed, 2011
Peter Evans – trumpet
Jon Irabagon – tenor and soprano saxophones
Moppa Elliott – double bass
Kevin Shea – drums
Wytwórnia: Clean Feed
Rok wydania: 2011
Kiedy pojawili się w programie zeszłorocznej edycji Warsaw Summer Jazz Days, większość z nas nie zawracała sobie nimi głowy. I to był pierwszy poważny błąd. Myśleliśmy i dyskutowaliśmy głównie o koncercie Pharoah Sandersa – co w sumie zrozumiałe – takie postacie z najwyższej półki nie pojawiają się u nas zbyt często. Legendarny saksofonista, Pharoah Sanders ma przecież zapewnione miejsce w kanonie muzyki jazzowej, bo nie tylko uczestniczył w nagrywaniu płyt ze schyłkowego okresu życia Johna Coltrane’a, ale niedługo później rozwinął ducha spirytystycznego free jazzu we własnym zakresie – na płytach „Karma” i „Black Unity”. Przy jego dokonaniach panowie z Mostly Other People Do The Killing to nieopierzeni debiutanci, ale dla współczesnej muzyki improwizowanej to oni są nadzieją i już niebawem mogą zacząć rozdawać karty. Zapowiedzią kolejnej zmiany pokoleniowej był m.in. występ na wyżej wspomnianym festiwalu, który dla wielu przebił pod względem poziomu i energii koncert Mistrza.
Punktem wyjścia dla tej recenzji nie są poprzednie dokonania amerykańskiego kwartetu. Są równie doskonałe i trudno wybrać spośród nich najciekawszy moment dotychczasowej kariery zespołu. W kontekście „The Coimbra Concert” istotne jest to, jak to wszystko brzmi na żywo. A skoro warszawski występ odbił się takim echem, to warto zadać sobie pytanie: co jest takiego wyjątkowego i fascynującego w twórczości nowojorczyków? Czy na przekór utyskiwaniom słuchaczy i krytyków muzycznych wymyślają coś nowego? Muzyka jazzowa rządzi się innymi prawami. I tym, co decyduje w głównej mierze o świetności amerykańskiego kwartetu jest rzadko spotykany muzyczny luz. Nawet najbardziej złożone solówki nie brzmią w przypadku Mostly Other People Do The Killing jak intelektualne łamigłówki dla jajogłowych. Nie bez kozery o Amerykanach mówi się w kontekście takich określeń jak „cool”, bo rzeczywiście potrafią swobodnie poruszać się w różnych konwencjach, udowadniać nieprawdopodobny kunszt, a zarazem sprawiać wrażenie, jakby i tak grali na pół gwizdka, odpalając przy okazji jednego papierosa od drugiego. Przynależność do świata muzycznej awangardy jest zatem przełamana piórkową wręcz lekkością, doskonałym wyczuciem i obeznaniem – a to może przypominać chyba tylko jeden zespół: wyparty z powszechnej świadomości The Lounge Lizards.
„The Coimbra Concert” jest zapisem nie tylko trzech fantastycznych koncertów, gdzie między artystami czuć wręcz namacalną chemię. Efekt jest porażający. Otrzymujemy muzykę, która z jednej strony kłania się współczesnej odmianie free jazzu, z drugiej sięga po standardy sprzed kilku dekad i gdzieś pomiędzy tymi zwrotami akcji nieśmiało wskazuje nowe możliwości wyboru. Dobrze się składa, że album wydała portugalska oficyna Cleen Feed, która od kilku lat wyznacza słuszny kierunek muzyki improwizowanej. Dobrze też, że Mostly Other People Do The Killing mogą pochwalić się indywidualnościami. Kevin Shea udowadnia nie po raz pierwszy, że jest znakomitym perkusistą (pamiętacie Storm And Stress?), a Peter Evans na naszych oczach staje się jednym z najbardziej interesujących amerykańskich trębaczy. Do tego niesamowity kontrabasista Moppa Eliott jest głównym kompozytorem zespołu, a saksofonista Jon Irabagon wsławił się tym, że wygrał międzynarodowy konkurs… imienia Theloniousa Monka. Czapki z głów przed Mostly Other People Do The Killing. Także za kolejną dowcipną przeróbkę okładki jednej z najbardziej znanych jazzowych płyt.
Piotr Wojdat
(Screenagers.pl)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
A ja się z entuzjastyczną recenzją tej płyty pogodzić nie mogę. Najlepszy pomysł, to okładka ;)
OdpowiedzUsuńNiestety muzyka jest, czy być mniej dosadnym, niekiedy bywa po prostu nudna. Nadto w niektórych utworach brak jest jakiejś koncepcji (np. kończący CD1). Gdzieś toczą się w jakąś stronę. Może na koncercie to wychodzi, ale na płycie, słuchając tego w domu, zwraca się uwagę na to, że gdzieś, ktoś się zagubił. No i nie zauważam tu wcale, owego przymrużenia oka spod znaku Lurie. Może gdyby było, płyta byłaby strawniejsza. Tak trudno mi ją uznać nawet za po prostu poprawną, choć - w świetle pochwał zbieranych przez Evansa - prawdopodobnie zbierze większość pochlebnych recenzji.