sobota, 30 października 2010

John Zorn "Ipsissimus" - czyli nowy recenzent na Impropozycji: Łukasz Ragan


Joey Baron (perkusja)
Trevor Dunn (gitara basowa)
Mike Patton (głos)
Marc Ribot (gitara)
John Zorn (saksofon altowy, pianino, kompozytor)

Wytwórnia: Tzadik
Rok wydania: 2010




Nie wiem skąd u Zorna zainteresowanie alchemią i okultyzmem, faktem jest, że jest ono na tyle silne, że stało się dla niego inspiracją do zainicjowania nowego cyklu wydawniczego Moonchild. Ba, owo zainteresowanie wydaje się nie mijać – projekt doczekał się już piątej – po tytułowej „Moonchild”, „Astronomy”, „Six Litanies for Heliogabalus” (o której pisałem tutaj) i „Crucible” – odsłony: tym razem zatytułowanej „Ipsissimus”.

Instrumentalnie do trójki muzyków od samego początku związanych z projektem (Joey Baron, Trevor Dunn i Mike Patton) dołączył czwarty, dość częsty towarzysz muzycznych eskapad Zorna: Marc Ribot. Jego udział na tej płycie nie jest epizodyczny i czuć, że swoją grą istotnie wpłynął na aranżacyjną wartość większości kompozycji. W niektórych gitara Ribota nawet dominuje, zdarza się, że przejmuje – kosztem pattonowych wokaliz- wiele solowych partii. Bez większej nadinterpretacji można powiedzieć, że ta płyta jest – choć kompozycje rozpisane są na duety, tria i kwartety – gitarowa. Najlepszy w mojej opinii na krążku „Book of Los” zaczyna się od łagodnych gitarowych dźwięków właśnie, współdialogujących z pianinem, co musi dziwić o tyle, że akurat z tym projektem Zorna kojarzymy raczej drapieżność i agresywność. Chwilowa ekstrawagancja czy zaplanowana zmiana kierunku? Nie miałbym nic przeciwko temu drugiemu.

Tak – „Ipsissimus” jest spokojniejsza od swoich poprzedniczek. Co, moim zdaniem, wychodzi tej płycie na dobre. Dzięki Ribotowi kompozycje nabrały aranżacyjnej sprężystości. Bass nie musi już udawać gitary, może być sobą. I jest. Dzięki temu połączeniu instrumentalnych sił w służbie samych kompozycji, koszmarnie ciężkie riffy (jak ten w „Tabula Smaragdina”) stają się bardziej nośne: gdy ich wydźwięk zdwaja gitara nabierają nawet (czy tylko ja to słyszę?) jakby crimsonowego charakteru. Zresztą, tak naprawdę to już nie jest – jak zwykło się etykietować akurat tę odsłonę zornowej erupcji twórczej – muzyka stricte awangardowa. Często bliższa jest nawet – jeśli już ulegać chwilowej pokusie zaszufladkowania – rockowi progresywnemu z okolic drugiego wcielenia King Crimson (1973-1975). A jeśli macie wrażenie, że gdzieś już coś podobnego słyszeliście, wyznam, że mnie również ono towarzyszyło. Przy czym: mnie muzyczne skojarzenie zaprowadziło do „Asmodeusza”, czyli siódmej odsłony zornowej Księgi Aniołów. Zgadnijcie kto tam zagrał na gitarze?

Nie sposób pominąć ładunku fabularnego, który – choćby w postaci symboliki poszczególnych tytułów kompozycji – nie jest bez znaczenia. To one (tytuły) razem z muzyką (w której największe zasługi na tym polu należą do odrealnionych wokaliz Pattona) próbują nas zachęcić do wizyty w – należącym oczywiście do oświeceniowego różokrzyżowca – alchemicznym laboratorium. A w nim spróbować różnych mikstur, pobawić się – na co dzień mozolnie starającą się zmienić kamień w złoto – misternie zaprojektowaną aparaturą, włożyć rękę do słoika z homunkulusem czy w końcu odprawić jakiś starożytny rytuał pod okiem wtajemniczonego w arkana magii czarownika z wielkim czerwonym pierścieniem na palcu. Zresztą same tytuły wskazują, czego możemy się tam spodziewać. Odnajdujemy więc na przykład sławną Księgę z Los – autorstwa Wiliama Blake’a, z roku 1795, której jedyny egzemplarz przechowywany jest do dziś w Muzeum Brytyjskim („Book of Los”), starożytne pieczęcie, których nie tylko nazwa, ale i ilość mają symboliczne znaczenie („Seven Sigils”), czy w końcu Szmaragdową Tablicę – słynny tekst autorstwa Hermesa Trismegistosa, w której zapisano tajemnicę kamienia filozoficznego („Tabula Smaragdina”). Tutuł całego wydawnictwa też nie jest neutralny: Ipsissimus to – w najwyższy stopień (w jedenastostopniowej strukturze) wtajemniczenia w stworzonym przez Aleistera Crowleya magicznym zakonie Srebrnej Gwiazdy. Ipsissimus jest poza możliwościami zrozumienia przedstawicieli niższych stopni. Ipsissimus jest wolny od wszelkich ograniczeń i potrzeb, żyje w perfekcyjnej zgodności z Naturą.

Ta mieszanka motywów masońskich, alchemicznych i okultystycznych nie musi być wcale niestrawna, nawet dla osób, które nigdy nie zajrzały do „Illuminatusa” A. Crowleya czy nawet do „Wahadła Foucaulta” U. Eco. Te porozrzucane tropy tajemniczych artefaktów mają nie tyle przesłonić zawartość muzyczną płyty, co raczej spotęgować jej magiczno-rytualny klimat – poprzez pobudzenie wyobraźni – o dreszcz bezpośredniego spotkania z Tajemnicą: z czymś ukrytym, nieokiełznanym, zakazanym.

Łukasz Ragan

1 komentarz: