poniedziałek, 25 października 2010

Joe McPhee / Ingebrigt Haker Flaten "Blue Chicago Blues" - czyli słów brakuje...



Joe McPhee - sax
Ingebrigt Haker Flaten - bass

Wytwórnia: Not Two
Rok wydania: 2010






To niebywałe, jak ci dwaj muzycy, których dzielą: kontynenty, wiek, doświadczenie i kolor skóry, potrafią wznieść się ponad to wszystko, pominąć wszelkie muzyczne podziały i razem wejść w swego rodzaju archetypowy, improwizacyjny trans.
Oczywiście grali ze sobą już wielokrotnie, ale za każdym razem było to mocno naznaczone The Thing i silną osobowością Matsa Gustafssona, dlatego bałem się, że tego typu duet na neutralnym gruncie może być konfrontacją na siłę, gdzie Ingebrigt przegra w swych staraniach i zabraknie mu wspólnego feelingu z weteranem, jakim jest Joe McPhee. Tym większe było moje zaskoczenie, gdy zabrzmiały instrumenty i usłyszałem rzadko spotykane zrozumienie. Duet sprzyja słuchaniu się nawzajem, niestety jednocześnie boleśnie wyciąga na wierzch wszelkie dysonanse i przeciąganie liny. Nic takiego nie ma tu miejsca. Joe i Ingebrigt od pierwszej do ostatniej nuty wspólnie kroczą po krainie bardzo zróżnicowanych dźwięków i stylistyk, poruszają się swobodnie, z zainteresowaniem i szacunkiem patrząc na siebie nawzajem. Czy jest to bluesowe człapanie, czy free jazzowe pogowanie, nawet na chwilę nie czuć utraty kontaktu między muzykami. Płynnie wymieniają się inicjatywami, zgrabnie reagują na sugestie.
Największe wrażenie zrobiły na mnie ballady, dzięki którym poczułem to, czego w muzyce szukam i tak rzadko doświadczam - swoistego wyniesienia poza realny wymiar. "Requiem for an empty heart" zaczyna się długim i pięknym solo Ingebrigta, w które włącza się McPhee, bardziej krzyczący przez swój saksofon niż dmuchający w niego. Brzmi to jak bluesowa pieśń Mudżahedina. Przejmująca, bardzo intymna konwersacja obu instrumentalistów momentami przyprawiała mnie o, tak pożądane, ciarki na plecach.
Kończąca płytę "Legend of the three blind moose" jest za to czarną kołysanką, delikatnie wygrywaną na saksofonie, z doskonałym, narastającym akompaniamentem basu. Ingebrigt kontrapunktuje delikatną melodię, grając gęsto i zdecydowanie, cudownie ją uzupełniając.

Tak można by streszczać utwór po utworze, każde zdanie jest jednak zbyt wątłe, by udźwignąć wagę tego wspaniałego spotkania. Jedyne, co warto dodać, to że tę płytę należy koniecznie wysłuchać. Jest to jeden z najlepszych duetów jakie wpadły mi w ręce!

Marcin Kiciński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz