czwartek, 30 września 2010

Daniel Humair / Tony Malaby / Bruno Chevillon "Pas de dense", czyli trio prawie idealne



Daniel Humair - dr
Tony Malaby - s
Bruno Chevillon - b

wytwórnia: Zig-Zag Territoires
rok wydania: 2010





Olbrzymią słabość czuję do trio w składzie s/b/dr. Po pierwsze brzmienie jest moim zdaniem najpełniejsze, przy jednoczesnym zachowaniu dużej selektywności. Po drugie mam wrażenie, że trzyosobowa konfiguracja, szczególnie składów mocno improwizowanych, sprzyja równouprawnionemu inspirowaniu się.

Na "Pas de dense" natrafiłem idąc tropem Bruno Chevillona - jednego z moich ulubionych kontrabasistów. Od kiedy zafascynował mnie swoją grą w zespołach Louisa Sclavisa czy Marca Ducret, regularnie sprawdzam, co nowego pojawia się z jego udziałem i jeszcze nigdy się nie naciąłem. "Pas de dence" brzmi tak, jakby panowie założyli, że wykorzystają formułę trio do maksimum.

Obecność Daniela Humaira i jego styl były największym chyba zaskoczeniem. Ostatnie jego trio jakie słyszałem (HJT) mocno oscylowało wokół dość sztywnego jazzrocka. Tu jego gra jest dużo bardziej wyzwolona, choć nie pozbawiona zdecydowania, typowego dla wielkich techników. Humair uderza dużo, starając się być bardzo różnorodnym brzmieniowo. Jednocześnie dba o ciągłe podtrzymywanie dialogu z pozostałymi muzykami. Przyjęte bogactwo konwencji, w których musi się poruszać, pozwala mu wykazać się swoim doświadczeniem zarówno w kwestii czysto rytmicznej, jak i sonorystycznej. Bardzo miła niespodzianka.
Z Tomym Malaby nie miałem wcześniej przyjemności. Czytałem jednak sporo pozytywnych opinii, jak się okazało niebezpodstawnych. Styl jego gry jest bardzo miękki i emocjonalny. Rzadko też zdarza się, by saksofonista zostawiał tyle miejsca sekcji rytmicznej. Widać, że wchodzenie w interakcje bardziej go cieszy niż ustawianie się przed pozostałymi, co jest wyjątkowo godne pochwały w przypadku saksofonisty amerykańskiego.
Jak już pisałem wcześniej, Bruno Chevillon nie rozczarował. Oferowane przez niego pełne brzmienie z domieszką licznych ozdobników, ale przede wszystkim ta cudowna trafność pojedynczych, długo wybrzmiewających dźwięków, to atut, którego próżno szukać u jego wielu kolegów po fachu. On się nigdzie nie spieszy, on czeka i szuka tej jednej właściwej nuty, odpowiedniej dynamiki, a kiedy już dotyka struny, ma się wrażenie cudownego uzupełnienia. Nie ucieka jednak przed przejęciem inicjatywy czy narzuceniem szybszego tempa (jak np. w utworze "Sequence HCM 6") . Czuć wtedy pewność siebie w prowadzeniu trio we wspólnej szarży.

Mamy do czynienia z płytą bardzo udaną muzycznie i szczególnie godną polecenia. Jedyny minusik to może brak świeżego powiewu, czegoś wyjątkowo oryginalnego i powalającego. Ten drobny mankament, typowy przecież dla znacznej większości wydawnictw (wobec wyjątkowych w ogóle werbalizowany), rekompensuje jednak od razu doskonała realizacja dźwięku. Warto wspomnieć, że album ukazał się także w 24-bitowych plikach FLAC/WMA serii Studio Master, dystrybuowanej przez audiofilską markę Linn Records.

Marcin Kiciński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz