wtorek, 21 września 2010

BraamDeJoodeVatcher "Quartet" - czyli nizinna inwazja eklektyzmu

Michiel Braam - p
Wilbert De Joode - b
Michael Vatcher - dr
+ goście: Michael Moore, Mats Gustafsson, Francois Houle, Taylor Ho Bynum, Peter Van Bergen, Paul Dunmall

Wytwórnia: BBB
Rok wydania: 2010



Po macoszemu jest traktowana w Polsce scena holenderska. Podczas gdy z Amerykanami, Niemcami, Skandynawami, a nawet ze Szwajcarami żyjemy w wybornej komitywie, organizujemy im koncerty, zachwycamy się ich płytami, Holendrów konsekwentnie pomijamy. Trudno pojąć przyczynę, bo przecież, jak mało kto, mają oni swój charakterystyczny styl i należy im się szczególna uwaga.

Począwszy od wspaniałych płyt Maarten Altena Ensemble, ICP Orchestra i Willem Breuker Kollektief przez Cluson 3 i Aba Baarsa po BraamDeJoodeVatcher, większość holenderskich projektów kojarzy mi się z bardzo szczytną ideą strukturalnej improwizacji. Nizinnie-tulipanowy sznyt sprowadza się do cudownego zamiłowania do melodii, melodii często bardzo retro, kojarzących się z swingiem, ragtimem i gangsterskimi filmami. Melodie te stanowią pewien fundament, na którym Holendrzy pozwalają sobie na liczne improwizacyjne swawole i należy tu dodać, że robią to z niebywałym smakiem.
Znaczna część jazzmanów wychodzi z założenia, że kompozycja sprowadza się do stworzenia tematu, który jest klamrą dla ich improwizacji. Więź z tym tematem jest często bardzo swobodna, żeby nie powiedzieć żadna. W przypadku Holendrów kompozycję czuje się przez cały utwór, nawet gdy muzycy zapędzają się w absolutnie sonorystyczne rejony.
Inna sprawa to specyficzne poczucie humoru. Niejednokrotnie słuchając płyt Cluson Trio można wychwycić wybuchy śmiechu wśród widowni. Ja sam miałem problem z zachowaniem powagi, gdy widziałem co robi Han Bennink, grając w duecie z Terrie Ex'em. Holendrzy podchodzą do muzyki na luzie i z uśmiechem na twarzy. To cudowne.
Te dwa elementy stoją niejako w opozycji do eksponowania indywidualizmu. W holenderskiej muzyce rzadko słyszy się liderów, raczej dostaje się produkt współpracy zespołu ludzi, którzy wspaniale bawią się muzyczną materią.

Na płycie trio BraamDeJoodeVatcher dochodzi inny wspaniały element, który także wpisuje się w charakterystykę sceny holenderskiej - eklektyzm. Już sam dobór gości wiele mówi o tym albumie jako całości. Dostajemy 16 utworów, z czego 6 wbrew tytułowi albumu jest nagrana w trio, a pozostałe zostały rozdane między muzyków z zupełnie różnych środowisk. Trudno sobie wyobrazić Michaela Moore'a czy Paula Dunmalla na jednym albumie z Matsem Gustafssonem, a tu, z tym trio, każdy z tych muzyków, dokładając swoją cegiełkę, nie zaburzył całości, wręcz przeciwnie: w imię eklektycznej, holenderskej wizji - wzmocnił ją. Bo o ile z Michaelem Moorem poszli w kierunku melodii, tak z Gustafssonem, zgodnie z założeniem, uderzyli. Paul Dunmall wbrew swojej angielskości doprawił orientem, a Taylor Ho Bynum musiał się odnaleźć w bluesie ("Q01" - najlepszy utwór płyty!). Wyuczony elastyczności w szeregach zespołu Maartena Alteny, Peter Van Bergen doskonale sprawdził się za to w dwóch skrajnych zadaniach: odnalezienia się we współczesnej kameralistyce i emocjonalnej bluesowej ekspresji.

Eklektyzm nie sprowadza się tylko do podziału na utwory. W ramach samej kompozycji ma miejsce wiele zmian, które czynią zeń mikrosuity, krążące między skrajnymi muzycznymi koncepcjami.
Brzmi to trochę tak, jakby na zmianę zespół i gość wcielali się w rolę egzaminatorów i egzaminowanych. Jak bardzo elastyczni jesteśmy? Czy uda nam się zgrać w zadanej konwencji?
Udaje się. BraamDeJoodeVatcher "Quartet" to bodaj najlepsza płyta z dotychczas wydanych i przesłuchanych przeze mnie w 2010 r.

Marcin Kiciński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz