środa, 8 września 2010

Alasnoaxis "Houseplant" i "Dogs Of Great Indifference" - czyli jak zostałem masochistą.













Chris Speed -ts
Hilmar Jensson -g
Skuli Sverrisson -b
Jim Black - dr

W: Winter & Winter
R.w.: <-09 i 06->


Kim jest Jim Black? Jest jednym z najlepszych perkusistów na świecie. Dlaczego? Bo stworzył swój unikatowy styl gry, oparty na zaprzeczeniu perkusyjnej grawitacji. Zanegował wszelkie podziały rytmiczne i każde jego przejście, każda solówka, brzmi jak zupełnie wyzwolona, niby-chaotyczna bębniarska ekwilibrystyka, która jednak zawsze ma poparcie we właściwym akcentowaniu, czyniącym jego grę, paradoksalnie, jeszcze bardziej rytmiczną. To jest jak ciągła walka z wyuczoną i, przede wszystkim, zupełnie naturalną skłonnością do parzystego podziału jednostki rytmicznej, przy zachowaniu regularnie tykającego w głowie wewnętrznego metronomu, wyznaczającego z absolutną precyzją początek każdego kolejnego taktu. Do tego należy dodać bardzo specyficzne, ciężkie brzmienie skontrapunktowane licznymi "przeszkadzajkami", takimi jak dzwoneczki, blaszki, pudełeczka...
Tak można było mówić o Jimie Blacku po wysłuchaniu jego gry na wspaniałych płytach trio Satoko Fujii/Mark Dresser/Jim Black czy Bloodcount Tima Berne'a. Ta gra pozostanie na zawsze w mojej pamięci po fantastycznym koncercie sprzed lat trio Assif Tsahar/Mat Maneri/Jim Black. Wyliczać można dalej, tylko po co? To se ne vrati.

Jim Black postanowił unicestwić swoją absolutnie cudowną skłonność do konstruktywnej destrukcji rytmu, postanowił odpuścić kontakty z wymagającymi muzykami i nagrał w 2009 piątą już płytę zespołu Alasnoaxis, który brzmi jak...
Wyobraźcie sobie Sonic Youth mające świetnego perkusistę, a zamiast depresyjnych wokali Thurstona Moore'a i Kim Gordon - Jana Garbarka z saksofonem. Nie powiem, czasem gdy grają ballady brzmi to całkiem nieźle, rzewnie, ale da się tego słuchać. Kiedy jednak sekcja przyspiesza, a gitarzysta zaczyna realizować swoje lekko hałaśliwe skłonności, saksofon Speeda brzmi jak niepotrzebnie dolepiona, przeszkadzająca nieznośnym infantylizmem i oczywistym brzmieniem, zawodząca gruda nudy. To jak nowotwór złośliwy tego zespołu, tyle że chyba celowo wszczepiony w jego tkanki. Nie można przecież zapomnieć, że to już pięć płyt!
Gdy słuchałem "Dogs Of Great Indifference", miałem momentami tak silne wrażenie niekoherencji tej muzyki, tak dalece styl i brzmienie saksofonu nie pasował do reszty, że wprawiało mnie to w stan lekko paranoidalnego zagrożenia. Bardzo drażniące zjawisko.

A przecież mogło być dużo lepiej. Zapomnijmy o tym co robił Jim Black, kiedy był jeszcze TYM JIMem BLACKiem. Tu też brzmi dobrze. Struktury rytmiczne są już zupełnie oczywiste i uporządkowane, ale brzmienie zachował. Tak starannie dobrane dodatki do akcentowania i ubarwiania partii perkusyjnych są w rocku raczej rzadkością, a umiejętne budowanie atmosfery przez Jenssona i Sverrissona też zasługuje na pochwałę. Zapomnijmy o tym, że kiedyś parał się bardzo oryginalnym free jazzem, a teraz jedyna szufladka, do której by pasował, to szeroko pojęta "alternatywa", w końcu wiele z tych kompozycji jest oryginalnych i mogłyby być porywające. Jeden utwór z wyżej wspomnianej płyty pt. "Harmstrong" udał się nawet Speedowi, tyle że zrezygnował on w nim z prostych melodyjek na rzecz saksofonowego rzężenia, które raz jedyny idealnie korespondowało z niepokojącym brzmieniem reszty zespołu. Dlaczego więc Black wybrał wariant, którego po prostu nie da się słuchać?

Jak widać chciałem. Przesłuchałem płytę "Dogs Of Great Indifference" i wbrew poddenerwowaniu, które wywołała, sięgnąłem po najnowszą "Houseplant". Niepotrzebnie.

Marcin Kiciński

1 komentarz:

  1. Impropozycja - zostałeś otagowany na moim blogu i jednocześnie zaproszony do zabawy.

    Szczegóły zabawy na moim blogu http://kfk.blox.pl/html

    OdpowiedzUsuń