poniedziałek, 4 lipca 2011

Ivo Perelman / Matthew Shipp / Joe Morris / Gerald Cleaver "The Hour of the Star", Leo Records, 2011


Ivo Perelman - saxophone
Matthew Shipp - piano
Joe Morris - bass
Gerald Cleaver - drums

Wytwórnia: Leo Records
Rok wydania: 2011





Tłumaczenie z tłumaczenia, ale nie ma rady, nie czytam po portugalsku, w którym to języku pisała Clarice Lispector:
„Nie oczekujcie gwiazd, gdzie nie ma niczego, co mogłoby błyszczeć. Z ciemnej materii stworzone jest to, co ze swej natury przez wszystkich jest odrzucane. Ta opowieść nie ma w sobie żadnej melodii, która byłaby cantabile. Rytm nieuporządkowany ma często. (…) Słowa są dźwiękami pomieszanymi z cieniami, które przecinają się pod nierównymi kątami, są stalaktytami, tkanymi koronkami, przetworzoną muzyką na dudniące organy. Przyznaję, z trudem znajduję słowa, by opisać ów wzór, wibrujący, bogaty i niezdrowy, niejasny, jego  kontrapunktem głęboki  będzie bas smutku. Allegro con brio. Złota spróbuję dobyć z tych węgli…”.

Tych kilka zdań pochodzi z jej ostatniej powieści, wg wielu najlepszej, zatytułowanej „The Hour of the Star”, wydanej w roku 1977. Jej pisarstwo jest szeroko znane na świecie (dziwi, że żadna z jej książek nie doczekała się tłumaczenia na język polski), a przede wszystkim w Brazylii, do której wyemigrowała (z Podola)  wraz z rodziną jako dziecko. Stąd już w miarę prosta droga do tego,  by również pochodzący z Brazylii saksofonista oraz malarz (i to jaki! Zajrzyjcie na jego stronę: http://www.ivoperelman.com/) Ivo Perelman użył jej powieści jako inspiracji dla swej płyty pod tym samym tytułem, wydanej w tym roku przez Leo Records.
Otoczony muzykami,  od których w światowej jazzowej awangardzie nie ma lepszych, czyli Matthew Shippem na fortepianie, Joe Morrisem na akustycznej gitarze basowej i Geraldem Cleaverem na perkusji, udał się, jak unurzani w krwawych mitach greckich Argonauci, po złote runo współczesnego jazzu, którym jest piękno w muzyce wyzwolonej od jakiejkolwiek formy. Nie będę ukrywał, że muzyka jest trudna. Nie będę namawiał do jej słuchania tych, którzy do tej pory słuchali jedynie piosenek: Dody, Czerwonych Gitar, Komedy czy melodii Milesa Davisa. Nie będę udawał, że po jednym przesłuchaniu płyta ta zachwyci Was tak bardzo, że odtąd będzie słuchali jej non-stop, w samochodzie, w kuchni czy na party ze znajomymi.

Ta muzyka jest dokładnie taka, jak słowa użyte przez Clarice Lispector powyżej, Ivo Perelman oraz jego towarzysze wiedzieli  dobrze, jakie ryzyko podejmują. Chociaż kocham free jazz i jestem z nim nieźle osłuchany, przyznam, że po paru pierwszych przesłuchaniach chciałem spalić ten krążek, rozbić go na atomy w najbliższym reaktorze atomowym, potraktować go jak Nietsche przesądy filozoficzne - czyli młotem!
Minęły nie dni, nie tygodnie, ale miesiące, zanim muzyka ta zaczęła odsłaniać przede mną swoją głębię, swoje wyrafinowanie, swoje piękno. Bo ta nowa muzyka, wymaga od słuchacza nie tylko odbioru, lecz współtworzenia! Podczas obcowania z nią najpierw czeka nas wysiłek, „krew pot i łzy” -cytując skrzydlate słowa Churchilla, by pojawiła się nagroda, niepewna zresztą, jaką jest co? Wolność od znanego…? Nie zdziwię się, jeśli zareagujecie na to niedowierzaniem…

Maciej Nowotny
kochamjazz.blox.pl
polish-jazz.blogspot.com

5 komentarzy:

  1. Słuchając tej płyty nie mogłem się opędzić od nachalnych skojarzeń z kwartetem Davida S. Ware'a. Wszystko przez Shippa, który posiada tak wyrazisty i mocny styl, że chyba nieco zdominował lidera. Perelman często gra krótkie, jakby urywane frazy i choć stara się jak może, to w moim odczuciu nieco brakuje mu masywności brzmienia, którą posiadał Ware i dzięki temu równoważył ciężkie akordy pianisty. Niby jest na tej płycie dynamika i dzikość, ale jakby czegoś mi brakuje... Dobra płyta, choć mnie nie zachwyciła, ale może powinienem podejść ponownie, bo niewątpliwie nie słuchałem jej aż tak długo/dużo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Skojarzenia z kwartetem Ware'a podzielam, przede wszystkim z płytą "Godspelized", ale dla mnie Perelman jest równie wspaniały, nie ma tej masywności brzmienia ale jego energia bierze się z drapieżnej szybkości (tak sobie porównuje w myślach potęznego lwa i smukła panterę). No i jeszcze piękna gra Cleavera, lekka, pełna polotu. Mnie płyta zachwyciła od pierwszego przesłuchania (jutro na na blogu u mnie również recka, spisana jakiś czas temu ale czekała w kolejce koncertowych relacji).

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja mam potworne problemy z Perelmanem. Właściwie jedyną płytą, którą póki co względnie przyswoiłem, jest trochę bardziej miękkie wydanie ze Sclavisem, Rogersem (rewelacyjnym), Lopezem (innym niż zwykle) i Wodrascka na "The Ventriloquist" (też Leo)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zachwyty nad Cleaverem w pełni podzielam, ale to i tak wychodzi płyta, której najlepiej mi się słucha, gdy lider milknie (podobnie miałem z tegorocznym Sheltonem dla Clean Feed).

    OdpowiedzUsuń
  5. Super uwagi ludzie!Rzuciliście mi nowe światło na tę muzę i z niecierpliwością czekam na Twoją reckę Bartek...

    OdpowiedzUsuń