niedziela, 3 lipca 2011

Chicago Odense Ensemble "Chicago Odense Ensemble", Adluna Records, 2011


Rob Mazurek – cornet
Jeff Parker – g, electronics
Jonas Munk – g, electronics, keyb
Matt Lux – b
Brian Keigher – perc
Dan Bitney – dr, perc
Jakob Skøtt – dr, prec

Wytwórnia: Adluna Records
Rok wydania: 2011



Dla fanów Roba Mazurka nowa płyta jego projektu może być sporą niespodzianką. Nie dlatego, że Chicago Odense Ensemble odchodzą od tego, co znamy z poprzednich wcieleń lidera. Kameralistyka jazzowa duetu z Chadem Taylorem, tropikalne uniesienia Sao Paulo Underground czy muzyka totalna Exploding Star Orchestra mocno wryły się w pamięć słuchaczy, jednocześnie zwracając uwagę na wszechstronność artysty. Tym razem może być podobnie, bo septet z klasą kłania się dokonaniom Milesa Davisa z początku lat 70 („Bitches Brew”, „Live-Evil”). Nie to jest jednak wspomnianym zaskoczeniem. W tym przypadku najważniejsze jest rozpisanie ról – a zwłaszcza to, komu przypadły te pierwszoplanowe. Mówiąc wprost: to nie Mazurek jest tutaj centralną postacią. Dźwięki, które wydobywa z kornetu nadal wprowadzają odrobinę melancholii, innym razem zaskakują gwałtownością lub toną w pogłosach, ale tym razem lider raczej chowa się w cieniu, oddając pałeczkę pierwszeństwa zaskakującym gościom.

Oprócz reprezentantów szkoły chicagowskiego eksperymentu, a więc kolejno: gitarzysty Jeffa Parkera, perkusistów Dana Bitney’a i Briana Keighera oraz basisty Matta Luxa, pojawiają się tutaj ci, których się nie spodziewano. Duńscy muzycy psychodelicznej grupy Causa Sui: Jonas Munk oraz Jakob Skøtt tworzą gęstą, wręcz zawiesistą atmosferę, która stanowi rdzeń większości kompozycji i jest drogowskazem dla pozostałych uczestników tej improwizacji. Chicago Odense Ensemble to prawdopodobnie jednorazowe przedsięwzięcie – projekt, który za główne źródło inspiracji obrał sobie dokonania Milesa z okresu elektrycznego. Zaskakujące, jak świeżo mogą brzmieć eksperymenty w oparciu o tak żelazną już klasykę, którą zderzono jedynie z motoryką psychodelicznego rocka. Warto pamiętać, że o tym wszystkim zadecydowała zaledwie jednodniowa sesja, której efektem jest jedna z najbardziej intensywnych jazzowych płyt ostatnich miesięcy.

Piotr Wojdat
(Screenagers.pl)

2 komentarze:

  1. To jest bardzo dobra płyta, szczególnie dłuższe kompozycje "Parallel Motions" i "Delivery". Tym ukłonem w stronę elektrycznego Milesa przypomina trochę Vossabrygg Rypdala, którą także bardzo cenię.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sympatyczna płyta, rzeczywiście w stylu "Bitches Brew". Na szczęście nie jest to żadna kopia, występują różnice w brzmieniu (np. gitara!), a intensywność muzyki bardziej przypomina free niż fusion (tak, wiem, to uwaga nad wyraz subiektywna). Obowiązkowy zakup.
    mad

    OdpowiedzUsuń