środa, 26 października 2011

Joane Hétu "Castor Et Compagnie", Curlew "A Beautiful Western Saddle", czyli damskie piosenki - część 1.

Retrospektywy ciąg dalszy. Tym razem ruszam tropem płci pięknej, która swe walory wokalne i kompozycyjne z łatwością przekuwa w to, co od zawsze wzbudzało mój entuzjazm - w piosenkę awangardową. Nazwa ta jest oczywiście umowna i w sumie wymyślona ad hoc, założenie jest jednak proste - by doświadczenia zdobywane na wielu różnych polach muzyki poszukującej, wolnej i często improwizowanej, wykorzystywać podczas komponowania piosenki. Dzięki temu, dość powszechna tradycyjna formuła zwrotki i refrenu zostaje wzbogacona o różnego rodzaju detale czerpane z bardziej wymagających muzycznych światów, brzmienie starannie wyselekcjonowanych instrumentów staje się bardzo ważnym elementem budowania tła, a na dodatek zawsze pozostaje odrobina miejsca dla zademonstrowania indywidualizmu instrumentalistów. Otrzymujemy coś formalnie względnie przystępnego, a jednocześnie na tyle bogatego, żeby nie obrazić, przyzwyczajonego do komplikacji i gęstwiny dźwięków, ucha. Przyjemne z pożytecznym.


JOANE HÉTU "CASTOR ET COMPAGNIE"
Joane Hétu: sax alto, voice
Diane Labrosse: keyboards and accordion
Jean Derome: brass, woodwinds, percussion, tape
Pierre Tanguay: percussion

Wytwórnia: Ambiances Magnétiques
Rok wydania: 1995



Każdy, komu nieobce jest Ambiances Magnétiques, kojarzy pewnie tę wytwórnię ze swoistą awanturniczością, kabaretowością, ekstremalnością i otwartością na eksperyment muzyczny - czasami owocujący genialnym albumem, innym razem nieprzynoszący żadnego wartościowego muzycznego odkrycia prócz radosnego hałasowania. Niniejsza płyta - moim zdaniem - dumnie reprezentuje tę pierwszą kategorię.
Co prawda niewiele ze znajdujących się tu utworów opiera się na zwrotce i refrenie, ciążąc raczej ku formule dynamicznych mikrosuit o nieprzewidywalnym przebiegu, otrzymujemy jednak (w porównaniu do innych pozycji w katalogu AM) dużą porcję przystępności. Zupełnie oryginalna, acz bardzo harmonijna melodyka wiodących tematów potrafi się gwałtownie załamać i przechodzi bądź w energetyczne i przepełnione freejazzową ekspresją zespołowe eksplozje, bądź klimatyczne, surrealistyczne plamy dźwiękowe. Ponieważ większość z obecnych to multiinstrumentaliści, przestrzeń muzyczna jest w pełni zagospodarowana przeróżnymi brzmieniami instrumentów dętych, gwizdków, piszczałek, a także klawiszy i perkusjonaliów. W sferze rytmicznej obcujemy raczej z rockowym klimatem, choć Tanguay czuje się wybornie także i w innych gatunkach, a musi niejednemu sprostać. Do tego dochodzą świetne aranże wokali (zarówno Hétu, jak i męskich), które - jak gdzieś wyczytałem (niestety francuskiego ni w ząb) - traktują w dość frywolny sposób na temat erotyki.
Całość stanowi przykład bezpretensjonalnego, otwartego komponowania, przekładającego szereg swobodnych skojarzeń na partyturę, która w zamierzeniu dziurawa, stworzyła miejsce dla improwizacji.


CURLEW "A BEAUTIFUL WESTERN SADDLE"
George Cartwright - saxophone
Tom Cora - cello
Davey Williams -  guitar
Ann Rupel - bass, vocals
Pippin Barnett - drums
Amy Denio - vocals

Wytwórnia: Cuneiform
Rok wydania: 1993


Curlew należy do zespołów, które albo się kocha, albo nienawidzi. Łatwość łączenia beztroskiego, gitarowo-wiolonczelowo-saksofonowego hałasowania z tematami rhytm and bluesowymi, czasami country i brytyjskiego folku, nie każdemu może przypaść do gustu. Ja to lubię, tym bardziej, jeśli ten cały multigatunkowy sosik stanowi zalewę dla piosenkowego dania głównego, co ma miejsce w przypadku tej jednej płyty zespołu. Amy Denio cieszy się w dodatku znakomitym, nietuzinkowym wokalem o głębokiej barwie, a to znowu doskonale sprzyja budowaniu folkowego klimatu, czasem ochoczo dekonstruowanego do mocno avantrockowej formy, z której przecież słynie Tom Cora (np. Skeleton Crew - duet z Fredem Frithem, zespół Nimal, czy też jego współpraca z zespołem The Ex).
Dekonstrukcja ta, w odróżnieniu od reszty dyskografii Curlew, stanowi jednak raptem przyprawę, zespół koncentruje się bowiem na tradycyjnej piosenkowej formie - odpowiednio ozdabianej różnego rodzaju mniej lub bardziej konwencjonalnymi dźwiękami. Znów obcujemy z rockową motoryką z charakterystycznym dla Barnetta synkopowaniem.
Na koniec nie mogę sobie odpuścić indoktrynacji. Jeśli, drogi czytelniku, nazwisko Toma Cory jest Ci obce - musisz ten brak jak najszybciej nadrobić. Ten nieodżałowany, przedwcześnie zmarły wiolonczelista miał nie tylko unikalne podejście do instrumentu, ale także brał udział w wielu wspaniałych projektach, które, jako nieliczne, w mojej ocenie faktycznie zasługują na miano awangardowych. Mam nadzieję, że poniższe video wystarczy, by uwiarygodnić te słowa.



cdn.
Marcin Kiciński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz