W zamieszczonym ostatnio przez Jazzarium "wywiadzie" Kajetana Prochyry z Johnem Zornem (z 2010 roku) odnalazłem takie oto zdanie wypowiedziane przez Amerykanina: "A jeśli chodzi o coraz więcej liryczności w mojej muzyce... Muzyka to dla mnie życie, nie styl życia. Cały czas uczę się nowych rzeczy, więc moja muzyka pogłębia się wraz z moim doświadczeniem. Wierzę, że to co teraz robię, jest dojrzalsze, pełniejsze od tego, co tworzyłem wcześniej".
Słuchając jednej z ostatnich płyt Zorna, czyli "At The Gates of Paradise", zastanawiam się jak li(ry)czne zmiany musiały nastąpić w życiu tego kompozytora, jak subtelnie rzeczywistość musiała go doświadczyć, skoro po raz kolejny proponuje nam album, którego znaczną część moja dziewczyna określiła jako "idealną do groty solnej" i kojarzącą się z soundtrackiem do serialu "Robin z Sherwood".
Pamiętając jednak o tym, że już wkrótce ukaże się kolejna, jakże intrygująca pozycja w katalogu Tzadik Records - czyli kolędy (John Zorn "A Dreamers Christmas"), można chyba założyć, że Zorn, jako 60-letni, doświadczony Żyd, po prostu doszedł do wniosku, iż lepiej postarać się, aby jego kompozycje trafiły jako dodatek do polskiej, bożonarodzeniowej Gazety Wyborczej i rozeszły się w końcu w porządnym nakładzie, za normalne PL$, niż męczyć się z jakimiś tam wyszukanymi partyturami.
W sumie rozsądne, nic przecież bardziej nie rajcuje Polaków niż koszerna kolęda!
Marcin Kiciński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz