wtorek, 31 sierpnia 2010

Daniel Levin Quartet "Blurry" - czyli cudowne wyciszenie



Daniel Levin: cello;
Nate Wooley: trumpet;
Matt Moran: vibraphone;
Joe Morris: double bass.

wytwórnia: Hatology
rok wydania: 2007



Każdy ma wiele sprawdzonych sposobów na odprężenie lub zresetowanie umysłu. Ja czasem wracam do opartego na żelaznym sentymencie pewniaka sprzed lat (King Crimson "Island"!) lub wyciskacza łez (Portishead forever!), innym razem paradoksalnie katuję się japońskim noisem (Keiji Haino) lub chorym free jazzem (Parker/Guy/Lytton). Za każdym razem chodzi mi jednak o oddanie się w ramiona emocji, które na tyle silnie mną zawładną, żeby zmęczony umysł mógł odpocząć od natłoku myśli.
Tego, z lekka, ucieczkowego zadania, nigdy wcześniej nie udało mi się zrealizować z płytą dla mnie nową, zawsze wykorzystywałem coś ze stałego repertuaru wyciszaczy czy knockouterów. Z "Blurry" się udało.
Już po pierwszych dźwiękach poczułem, że jej ulegam, że układa mnie do pozycji horyzontalnej i z pomocą sprawdzonej repetytywności kontrabasu wprowadza w stan lekko hipnotyczny. Błyskawicznie okazało, się że jest to dopiero początek przygody, bo kiedy tylko poczułem więź z muzyką, zaatakowała mnie cała feeria środków stosowanych przez pozostałych instrumentalistów. Było psychodelicznie, ilustracyjnie, surrealistycznie i abstrakcyjnie, a każdy z muzyków miał ogromny wkład w bogactwo wymienionych stanów. Słowa uznania należą się Wooleyowi, który dysponując niebywałą sonorystyczną zręcznością, odpowiadał za niespotykany klimat tej płyty. Bardzo zdziwił mnie wibrafon, za którym raczej nie przepadam, a tu sprawdził się wyjątkowo dobrze, dodając muzyce bajecznej aury. No i oczywiście wielkie brawa dla lidera Daniela Levina, który nie dość, że to wszystko gdzieś w wyobraźni zestawił, to jeszcze wspaniale wzbogacił pięknymi partiami wiolonczeli.

Najważniejsze jednak, że po raz pierwszy nie musiałem być targany emocjami, aby umysł odpoczął. "Blurry" po prostu przełączyła mnie w inny tryb, uruchamiając ważną funkcję, która przy okazji zadziałała kojąco: wyobraźnię.

Marcin Kiciński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz