poniedziałek, 2 stycznia 2012

Hera „Where My Complete Beloved Is”, Multikulti, 2011


Wacław Zimpel: cla, bcla, harmonium, tarogato
Paweł Postaremczak: ss, ts, piano
Ksawery Wójciński: double bass
Paweł Szpura: dr, perc
+ Maniucha Bikont: voice, Sara: tampura

Wytwórnia: Multikulti
Rok wydania: 2011



Jak wiecie, rzadko piszę negatywne recenzje, a już najrzadziej znajduję czas dla płyt trzygwiazdkowych. Niestety, gdy jestem świadkiem zbiorowej euforii dotyczącej określonego albumu, którego nie cenię za wysoko, zazwyczaj pojawia się we mnie obsesyjna potrzeba wyrażenia własnej opinii, wprowadzającej stosowną korektę. Jakby coś mi kazało krzyknąć „ej, opamiętajcie się ludzie!”. Jest to oczywiście idiotyczne do kwadratu i mogłoby spokojnie być potraktowane jako kompulsja pt. „musi gnojek wsadzić kij w mrowisko”, pytanie tylko, czy ja mam jakiś kij i gdzie do cholery jest to mrowisko?
Otóż, tym razem martwi mnie przesadny aplauz dla najnowszej Hery. Poklask się należy, bo płyta ma bardzo dobre momenty, ale pięciogwiazdkowe recenzje oraz nadawanie tytułu płyty roku to w mojej ocenie działania, które, niestety, dowodzą przede wszystkim jednego faktu – w Polsce nie nagrywa się za często płyt pięciogwiazdkowych. Naturalnie istnieje smutne prawdopodobieństwo przykładania zupełnie innej skali do polskiej muzyki – występuje chyba taka taryfa ulgowa, która każe nam każdy przejaw porządnego grania, szczególnie gdy muzyk jest młody i obiecujący, uznać za świadectwo geniuszu, a każdy w miarę udany album okrzyknąć perłą gatunku.
Bo z tym, że „Where My Complete Beloved Is” jest niezłym albumem, polemizować nie zamierzam. Pierwszy utwór, oparty na repetycji harmonium, doskonałej pracy sekcji, szczególnie kontrabasisty Ksawerego Wójcińskiego, oraz mięsistej solówce Postaremczaka, naprawdę wciąga, wprawia w trans i wprowadza wewnętrzne rozedrganie. Stopniowy rozwój, narastająca dynamika – wszystko to udało się ogarnąć z koniecznym wyczuciem tak, aby słuchacz przyswoił blisko dwudziestominutowy utwór w skupieniu i napięciu. Dalej sprawy się komplikują. Dwa kolejne utwory nie potrafią podtrzymać zbudowanego napięcia. Nikt nie próbuje wprowadzać też konkretnej odmiany, która pomogłaby zatrzeć wcześniejsze wrażenia oraz zbudować odrębny kontekst. Oba te utwory (też prawie dwudziestominutowe) miewają momenty dłużyzny, które w przypadku muzyki transowej, medytacyjnej są dla nich zabójcze. Każda chwila, kiedy orientuję się, że coś mnie drażni lub nudzi (a takich chwil w gęstych dialogach między Postaremczakiem i Zimpelem jest niestety kilka), wystarczy, by mozolnie budowany metafizyczny, delikatny świat runął z hukiem niczym detonacja PKiN. Po czymś takim odbudować się go już nie da, więc nierzadko kilka ładnych minut wiercę się i denerwuję. Gdzieś zaburzony jest balans znany z pierwszej kompozycji (w której solo grał tylko Postaremczak), więc może logicznym wnioskiem jest po prostu to, że soliści sobie z tymi dialogami nie radzą i lepiej byłoby częściej zostawiać sobie więcej miejsca dla gry indywidualnej?
Może ma to też jakiś związek z innym elementem, który drażni mnie już od mojego pierwszego zetknięcia się z nową formułą Hery na Lublin Jazz Festiwal 2010 - wrażenie, że oto obcujemy z instrumentalistami średnio świadomymi muzycznie, którzy to, dopiero na naszych oczach, w przyspieszonym tempie i z wielkim entuzjazmem rozwijają się w tym zakresie. Słyszę, że Wacław Zimpel wszedł w metafizykę państwa Coltrane (zarówno Johna jak i Alice), że jara go stare AACM, że Don Cherry rzadko znika z jego odtwarzacza, że wygrzebał dziesiątki płyt z lat 60.-70. i niestety niezdrowo się nimi zachłysnął. Oczywiście nie niezdrowo jak na słuchacza – ale już jak na artystę, zdecydowanie tak.

Marcin Kiciński

Ps. Na pewno za to pięknie się kończy ta płyta – „There is no day or night, no moon or Sun” to cudowna ballada o folkowym charakterze, ładnie zaśpiewana i rewelacyjnie zagrana.

3 komentarze:

  1. Oczywiście masz prawo do własnej oceny Marcinie, natomiast w jednym się mylisz: płyta ta jest bardzo mocno doceniana także poza Polską. De facto jest to najlepiej oceniania polska płyta avantjazzowa za granicą. Jeśli zatem jest jakaś histeria to muszę Cię zmartwić: ma ona znacznie szerszy zasięg niż przypuszczasz!!! Serdecznie Cię pozdrawiam ;-)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczerze mówiąc, w ogóle mnie to nie martwi. Niech im ziemia lekką będzie! Biorąc pod uwagę, że moich zastrzeżeń nie podziela nikt, łącznie z Hamidem Drakem, który wszedł z chłopakami w kooperację i nagra, lub może już nawet nagrał płytę, głównym moim zmartwieniem jestem ja sam. A do tego w głowie ciągle i nieznośnie rezonuje mi pytanie: "jak zachwyca, kiedy nie zachwyca"? ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mogę się ogarnąć z mailem do Ciebie, więc może teraz, w kurtce, wychodząc już z kwatery...
    1. Dzięki wielkie za komentarze na Jazzarium, pod koncertem Uri Caine... Teraz tutaj takie votum separatum intrygujące. Chciałbym bardzo, móc u nas opublikować czasem Twój tekst. Wiem, że rodzina Ci się rozwija i na czas to Twój wpływa, ale gdyby Ci to tylko nie przeszkadzało i miałbyś ochotę nasze łamy są dla Ciebie na oścież otwarte.
    Pozdro!
    kajtek prochyra

    OdpowiedzUsuń