poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Polish Klezmer Smęt.

Gdy ostatnio nadziałem się na informację o kolejnym projekcie Wacława Zimpla poświęconym muzyce żydowskiej, tyle że tym razem z Indii, następnym Cukunfcie, Alte Zachen, Samech i wielu innych, naszły mnie pewne wątpliwości, w związku z którymi postanowiłem zadać chyba dość odważne pytanie: dlaczego w Polsce tak wielu artystów z kręgu tzw. muzyki kreatywnej tak chętnie angażuje się w projekty okołoklezmerskie? Chodzi o pochodzenie? Pytam szczerze, bo nie wiem.

W pewnym momencie w Polsce zadziałał swoisty syndrom. Pamiętam zornofilię z drugiej połowy lat 90tych, która zapanowała wraz z pojawieniem się Tzadika. Zorn jako prawdziwy awangardzista nie schodził z języków, wszyscy zachłystywali się kolejnymi jego produkcjami, dyskutowano o Masadzie i innych Bar Kokhbach. Gros muzyków nowojorskich zaangażowało się w nową inicjatywę i chętnie udzielało się na parażydowskim obszarze wyznaczonym przez Zorna. Do Polski z sukcesem przybywali na koncerty David Krakauer czy Uri Caine. Siłą rzeczy więc, chcąc być na bieżąco, przesłuchiwało się serię Radical Jewish Culture. Poza tym zdarzył się sukces. My Polacy sukcesów jesteśmy głodni, dlatego gdy Cracow Klezmer Band zaistniał za oceanem, oczywistym się stało, że muzyki żydowskiej należy słuchać, jeśli chce się być kulturalnie świadomym. Nie ujmując nic Besterowi i jego kolegom, którzy (tak się fajnie dla nas złożyło) raczej stanowią górną półę propozycji klezmerskiej serii Tzadika, u nas zadziałał jednak efekt Małysza. Nie zapominajmy także, że jako naród ciągle borykamy się z naszymi "jedwabnymi" sprawkami. Kto jak kto, ale to intelektualne elity czują się powołane do borykania się z poczuciem winy i mentalnym zadośćuczynieniem, dlatego gdy zewsząd posypały się gromy co do naszej, już nie tylko obojętności, lecz także współudziału w masowym mordzie Narodu Żydowskiego, jedyne, co mogliśmy jako kulturalni ludzie zrobić, to docenić. I jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, zdrowy rozsądek poległ. Bo jak już zaczęliśmy chwalić, to wszędzie. Jeśli chodzi o zjawiska etniczne, w każdym medium, zarówno państwowym, jak i prywatnym, przez kilka lat bez mała mieliśmy do czynienia z ultrapromocją kultury żydowskiej.

Minęło trochę czasu i sprawy zaczęły się stopniowo samoregulować. Klezmerski sound mocno się przejadł i - przynajmniej wśród osób realnie zainteresowanych muzyką kreatywną - słusznie spadł w rejony niszy, w której jego miejsce. Niszy obfitującej w różne - zupełnie równouprawnione - zjawiska etniczne.

Równolegle zaczęła się stopniowo rodzić w Polsce realna scena muzyki alternatywnej. Głównie w Poznaniu, Warszawie i Trójmieście, wokół takich wytwórni jak Multikulti, LadoABC czy 1Kilogram. I naprawdę nieźle się to wszystko toczyło, gdy nagle, nie wiedzieć czemu, trend powrócił. Mikołaj Trzaska, Wacław Zimpel, Raphael Rogiński, a ostatnio także Maciej Trifonidis znaleźli w sobie żydowskie powołanie i na nowo poczęli eksplorować kulturę klezmerską. Myślałem, że to zjawisko tymczasowe, taka próba sił z wymagającą materią. Temat zdaje się jednak nie mieć końca. I to zaczyna już budzić mój sprzeciw. Bo czemu właśnie to ona ma być taka interesująca dla polskiego słuchacza? Czy brak jest innych inspiracji? Dlaczego eksplorując Indie czy Jemen, szuka się tam wyłącznie pierwiastka żydowskiego?
Boję się, że nie ma to nic wspólnego z subiektywną oceną wartości kulturowej, lecz że niestety głównie chodzi o kwestie zupełnie merkantylne. Bo temat żydowski nie jest u nas załatwiony, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę podatną na wszelkie manipulacje klasę średnią, będącą jednocześnie głównym targetem większości przedsięwzięć kulturalnych. To ona była adresatem zjawisk importowanych zza oceanu, to ona najmocniej się napompowywała kulturalnymi sukcesami Cracow Klezmer Band i to ona ciągle najbardziej boi się zarzutu antysemityzmu, który - jak chyba nigdzie na świecie - u nas przestał znaczyć tylko dyskryminację Żydów, a stał się symbolem braku ochoty na uginanie się przed ciężarem poczucia winy względem nich.
A przecież klasa średnia to przede wszystkim konsument, ktoś kto operuje w sferze 'must be', 'must have', 'must buy'. Więc gdy buduje się nową scenę muzyki ambitnej, o co najlepiej ją oprzeć? Jazz już raczej nie wystarczy, bo to z lekka już przebrzmiałe. Improwizacja? Ok, ale już przecież wiemy, z czym to się je. Jeśli się jednak zatopi te wartości w koszernym sosie, nagle okazuje się, że trudno się temu zjawisku oprzeć. Bo "żydowskie" musi znaczyć: "na pewno dobre".

"Otóż okazuje się, że prawie żadna firma w Polsce nie chce, aby jej logo, nazwa występowała w kontekście festiwalu kultury żydowskiej. Wystarczy spojrzeć na festiwale o podobnym profilu, jak te organizowane w Krakowie czy Warszawie, i zwrócić uwagę na to, kto figuruje tam jako sponsor czy mecenas. Albo są to fundacje zagraniczne, albo instytucje kultury – samorządowe czy rządowe. To nie przypadek. Nie zarzucam nikomu antysemityzmu, od tego jestem jak najdalszy, stwierdzam tylko, że następuje jakaś autocenzura potencjalnych sponsorów, a jeśli każdy z nich ma do wydania określoną kwotę i do wyboru kilka/kilkanaście festiwali, wybierze raczej bezpieczny, nie budzący kontrowersji, raczej rozrywkowy, taki jak Dolina Charlotty na przykład.".
Gdy czytam tę wypowiedź organizatora Tzadik Festival - Tomasza Konwenta, jakoś nie przekonuje mnie jego odżegnywanie się od zarzutu antysemityzmu. Dziwnie w tym akapicie pobrzmiewa mi wewnętrzna sprzeczność i przede wszystkim pretensja. A ja nie widzę powodu, aby akurat ta niszowa przecież dziedzina miała być traktowana ze szczególnymi względami. Posunę się wręcz do stwierdzenia, że już na to po prostu nie zasługuje. Poza tym uważam, że jeśli chodzi o potencjalnych mecenasów, należałoby ich szukać tam, gdzie kwestia promocji własnej kultury powinna być najważniejsza - czyli w Ambasadzie Izraela lub w Stowarzyszeniach Gmin Żydowskich.

Szczerze mówiąc, nie do końca wiem do kogo się w tym momencie zwracam. Czy mówiąc do Mikołaja Trzaski, Wacława Zimpla lub Raphaela Rogińskiego, mówię do Polaków, Żydów, czy polskich Żydów i co tak naprawdę to ostatnie wyrażenie oznacza? Dlatego zwrócę się do Was, artystów operujących w granicach RP. Naprawdę jest mnóstwo ciekawych zjawisk folklorystycznych poza muzyką klezmerską. Proszę Was zatem, spróbujcie wziąć na swoje barki misję wzbogacania naszego muzycznego uniwersum.

Marcin Kiciński

4 komentarze:

  1. Podziękowania za dwa ostatnie artykuły Panie Marcinie. Rewelacja :))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Marcinie, jakbyś mi to wyjął z ust. Dokładnie takie myśli miałem ostatnio, czytając kolejne relacje koncertowe, na jednym z nudnych portali naszej jazzowej rzeczywistości :)
    Pozdrawiam serdecznie,
    Andrzej Nowak
    Ps. Cieszę się, że wróciłeś do aktywności netowej. Pozdrowienia dla Bliźniaków!

    OdpowiedzUsuń
  3. Panie Marcinie,
    przymierzam się z tym pytaniem już od dawna i czekam na przyjazd Mikołaja i Wacka do Chicago we wrześniu ,ale może już zdążył Pan dowiedzieć co jest takiego fascynującego w eksploracji tego tematu / dodam tu całą muzykę ''regionalną''/ i może podzielić się Pan z odpowiedzią.
    Pozdrawiam Krzysztof Mozdzen

    OdpowiedzUsuń