czwartek, 25 października 2012

Frank Gratkowski, Wolter Wierbos, Dieter Manderscheid, Gerry Hemingway "Le Vent Et La Gorge", Leo Records, 2012 - czyli to znów nie jest recenzja


Frank Gratkowski - as, cla, bcla, contrabass cla
Wolter Wierbos - tb
Dieter Manderscheid - b
Gerry Hemingway - dr

Wytwórnia: Leo Records
Rok wydania: 2012





Czym jest dialog? Jak to się dzieje, że wymieniane komunikaty układają się w logiczną
i sensowną całość nie tylko dla rozmówców, lecz także dla obserwatora? Nie jest to przecież szereg wolnych skojarzeń. Nie chwytamy się znaczeń pojedynczych słów. Liczy się kontekst. To praca w kontekście pozwala nam wspólnie zbudować treść i ciągle nad nią pracować. Zgodzicie się więc, że aby dialog był zrozumiały, musi być temat. W muzyce jest podobnie, a jednak idea wolnej improwizacji poniekąd temu zaprzecza. Staje dwóch ludzi, którzy widzą się po raz pierwszy w życiu, wyciągają instrumenty i zaczynają grać. Nie rozmawiali ze sobą, nic nie ustalali, po prostu popatrzyli na siebie i już.

Coraz częściej, słuchając różnych improwizowanych przedsięwzięć, po kwadransie odsłuchu jestem niesamowicie znudzony i poirytowany. Po co  gracie? - pytam gości tłukących się w moich słuchawkach. Chwilę potem, kiedy już palec powędruje na przycisk „stop”, zwracam się jednak ku sobie: - O co ci chodzi? Może się starzejesz, może dzieci dają ci za bardzo  w kość, może nie masz siły i cierpliwości… Pomyśl, nie ty pierwszy wraz z budowaniem rodzinnego gniazdka i nadmiarem pracy zarobkowej nie dałeś rady i coraz bardziej oddalasz się od wymagającej sztuki. Człowieku, ostatnio jarałeś się solowym Lee Hookerem. Nie rozumiesz? To koniec. Pogódź się z tym i nie atakuj tych biednych muzyków. To w tobie jest problem.
Byłem naprawdę blisko. Właściwie składałem już broń. Coraz częściej myślałem o zamknięciu Impropozycji. Przecież prawie nie piszę o muzyce improwizowanej. Jak tak dalej pójdzie, niedługo pojawi się na tym blogu PJ Harley (której zeszłoroczną płytę nota bene uważam za jeden z najlepszych albumów roku 2011). Przecież to bez sensu.
Stało się jednak to, co się jednak stać musiało i całą moją defetystyczną konstrukcję szlag trafił. I dobrze, do cholery, bo byłem już mięciutki jak rozgotowana klucha.

Najnowszy kwartet Franka Gratkowskiego, ten kwartet, z którym pracuje już 12 lat i ma na koncie kilka świetnych albumów, wybił mi wszelkie wątpliwości z głowy. Improwizacja strukturalna – to jest odpowiedź. Ta strukturalność to przecież nic innego niż temat do dialogu. Garstka wspólnych ustaleń, kompozycyjny szkic. Braxton rysował drzewka, Zorn zakładał bejsbolówkę i machał jakimiś tabliczkami, inni po prostu zapisują nuty – idea jest jednak jedna – ustalić wspólny temat, wybrać jedną drogę, którą się pójdzie w tych przełajach, zadać sobie wspólne zadanie oparte na jasnych dla wszystkich założeniach.
Można natychmiast zarzucić, że jest to ograniczenie, które wpływa na możliwości ekspresyjne muzyka. Że krępując go jakimkolwiek nutowym zapisem, uszczuplamy treść, bo przecież utrudniamy muzykowi jego swobodne wyrażanie się. A jednak, tak na chłopski rozum, gdy wyobrażę sobie, że ktoś podchodzi do mnie i rzuci: „mów!”, to trudniej mi będzie sklecić coś sensownego, niż gdy ten sam typ powie: „wiesz co, słuchałem ostatnio kilku solowych płyt Lee Morgana i wydaje mi się, że u Blakeya był jednak najlepszy, co o tym sądzisz?”.

Marcin Kiciński
PS. Wiem, że o płycie było mało, dlatego dodam coś, co dla niektórych może mieć znaczenie. Frank Gratkowski Quartet „Le Vent Et La Gorge” to najlepszy album z muzyką improwizowaną, jaki dany mi było posłuchać w tym roku, a ośmioczęściowa kompozycja "Harm-oh-nie" jest najlepszym utworem strukturalnego improvu od czasu wspaniałych oktetów Maartena Alteny. Gorąco polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz