niedziela, 4 marca 2012

Szilárd Mezei Vocal Ensemble "Fújj szél, Zenta, visshangozz szél", Not Two, 2012


Kinga Mezei - voc, Ervin Malina - b, Kornél Pápista - tuba, Milan Aleksić - p, Branislav Aksin - tb, Béla Burány - bs, ss, Péter Bede - ts, cla, Bogdan Ranković - as, bcla, Szilard Mezei - viola, István Csík - dr

Wytwórnia: Not Two
Rok wydania: 2012




Staram się śledzić poczynania Szilárda Mezeia od czasu poznania jego bardzo dobrej płyty pt. „Draught”. Kolejne wydawnictwa rzadko jednak wzbudzały moją ekscytację i chociaż zniechęcenie było już naprawdę blisko, w końcu pojawiła się petarda, doczekałem się. „Fújj szél, Zenta, visshangozz szél” jest genialna! Doskonała konceptualnie, rewelacyjnie skomponowana, świetnie zagrana i zaśpiewana.

Bo jak nazwa głosi, jest to Vocal Ensemble i faktycznie większość muzyki podporządkowana jest wyciągniętym z folkowego świata, cudownym pieśniom. Mezei mimo swojej zwyczajowej skłonności ku improwizacji, prowadzi swój tentet raczej w dość „usztywniony” sposób. Naturalnie miejsca na jazzową ekspresję jest wiele, tak by kolejni członkowie zespołu mogli popisać się swoimi umiejętnościami. Nie będę jednak wyróżniać pojedynczych osób, bo po pierwsze, wszyscy spisują się świetnie, a po drugie, nie jest to meritum. Tu chodzi głównie o odegranie z fantazją pomyślanej, wielobarwnej partytury, zderzającej w swoim założeniu węgierską muzykę tradycyjną i szeroko pojęty jazz.
Dwa początkowe utwory mogą się kojarzyć z pierwszą Herą i „Passion” Undivided, które także łączyły harmonię europejskiej tradycji z jazzową improwizacją. Mezei komponuje jednak z większym rozmachem, w interesujący sposób zestawiając bogate instrumentarium swojego zespołu i chwilami tylko pozwalając sobie na oderwanie się od nutowego zapisu i indywidualne partie. Najbardziej złożoną strukturę posiada utwór trzeci: „Medve a temerini határban” (poniżej wersja koncertowa z Youtube), momentami przypominający dokonania ekip posthenrycowowskich z Dagmar Krause, w części improwizowanej pachnący najlepszym free z lat ’60, a w finale przechodzący do pełnej humoru zabawy wokół „strażackiej” frazy.Swoje dostaną także fani improwizujących bigbandów, których najbardziej ukontentuje utwór kolejny - „Fehéren kél a tél”. Mezei, uwalniając swój zespół, w pełni wykorzystuje siłę wszystkich instrumentów nonetu, by dopiero w finale, włączając wokalistkę, przejść w klimat mszalno-modlitewny. Ostatnia kompozycja uzupełnia emocjonalny kalejdoskop tej płyty  o beztroskie wibracje, we frywolny sposób  przechodząc od polki do radosnego, współczesnego jazzowego grania, sygnalizując w pewnym momencie w dowcipny sposób punkty wspólne europejskiego folku z dixielandowymi bigbandami.

Wielobarwna, spójna, wciągająca, doskonale zagrana – to tylko kilka z ważniejszych epitetów, na które zasłużył Szilárd Mezei swoją najnowszą płytą. Jest to kolejny dowód na to, jak wielkie, a jednocześnie jak bardzo zaniedbane i pomijane jest bogactwo folkloru. Pozostaje mieć nadzieję, że Not Two będzie mogło wydać wkrótce czyjeś studium nad polską muzyką korzenną (polecam kołysanki z Podlasia!). Z drugiej strony, patrząc na losy zupełnie niedostrzeżonego, a skądinąd bardzo przyzwoitego polskiego projektu MetaMuzyka (Filipczuk/Suchar/Ciupidro), można myśleć, że folkowe harmonie współczesnemu, statystycznemu słuchaczowi jazzu po prostu nie pasują. A szkoda, warto się przełamać!

Marcin Kiciński

1 komentarz: